Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jagoda79 z miasteczka Kielce. Mam przejechane 40665.23 kilometrów w tym 988.67 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 28.24 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jagoda79.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2010

Dystans całkowity:271.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:135.50 km
Więcej statystyk
  • DST 250.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

Iława-supermaraton 2011

Sobota, 18 września 2010 · dodano: 19.05.2012 | Komentarze 0

Miło wrócić do Iławy i przeżyć cudowny maraton, nareszcie w słońcu, po tym jak w 2010 r. przejechaliśmy tez taki maraton w deszczu i wietrze.




  • DST 21.00km
  • Temperatura 3.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze

nocna wyprawa do Przemyśla

Piątek, 3 września 2010 · dodano: 16.05.2012 | Komentarze 0

Ostatnie wydarzenia życiowe uzmysłowiły mi pewną bezsilność wobec nieuchronnej przemijalności. Poczułam się tak, jakbym jechała wyboistą drogą, tuż przed zmierzchem, na coraz bardziej sfatygowanym wozie, z którego w każdej chwili może odpaść koło i którego konie są coraz bardziej zmęczone. Wciąż jednak mam wolność wyboru: moje życie może być nie tylko tragicznym wyczekiwaniem końca, zapatrzeniem w skrzypiące ośki kół... Przecież może być zupełnie innym oglądem rzeczywistości... Po długiej nieobecności na moim blogu i mam nadzieję powolnym powrocie do rzeczywistości i wspomnień rowerowych zaczynam pisanie.,.. A myśli moje krążą teraz wokół wyprawy na Polańczyk i mającego się tam odbyć supermaratonu szosowego, w którym z racji przywiązania duchem do Bieszczad chcieliśmy wziąć udział i jakie potem wynikły z tego perypetie dowiecie się niebawem. Jakkolwiek nie dotarliśmy na miejsce ale plan jaki obmyśliliśmy wydawał się wtedy do zrealizowania. Ponieważ mieliśmy problem z urlopem co jest jakby nieodłącznym piętnem myślę pracujących ludzi a wtedy jeszcze nie posiadaliśmy samochodu (aktualnie zresztą już także go nie mamy :)) zatem w zamierzeniu każde z nas miało urwać się z pracy i wsiąść do pociągu na Kraków ze swoich rodzinnych miast.Wtedy jeszcze ja i mój mąż Jarek mieszkaliśmy osobno.Ja w Kielcach a Jarek w swoich Katowicach. Gorące serca do roweru i umysł pozbawiony chłodnej kalkulacji pozwoliły nam bez namysłu złapać nasze pociągi. Mnie trafił się bardzo przepełniony pasażerami także siedziałam na jakimś skrawku siedzenia trzymając kurczowo nogi przy sobie bo nie było mowy o swobodnym rozprostowaniu nóg po pracy. Jak to bywa , Ziemia jest okrągła więc szybko spotkaliśmy się z Jarkiem na stacji w Krakowie. Jarek miał o tyle utrudnione zadanie, że musiał załadować się razem z naszym tandemem i całym swoim bagażem.Jak zwykle nie robił z tego problemu. Ponownie ulokowaliśmy się w pociągu tym razem na Rzeszów, skąd mieliśmy przesiadkę na Przemyśl. Stamtąd już tandemem planowaliśmy przebić się przez góry jakieś kilkadziesiąt km do Polańczyka gdzie mieliśmy zamówiony nocleg.Rankiem bylibyśmy na starcie maratonu i przygody.Ale prawdziwa przygoda zaczęła się dopiero po krótkiej jeździe pociągiem za Kraków. Na temat naszego kochanego PKP wolę się nie wypowiadać bo po co tu mówić o rzeczach tak oczywistych dla wszystkich.Znanym sposobem po parudziesięciu km za Krakowem nasz pociąg nagle stanął w szczerym polu na małej stacyjce.Oczekiwaliśmy jakichś wyjaśnień od Pani kierownik pociągu, ale była tak zdezorientowana tą sytuacja i awarią pociągu jakby to miało miejsce raz na sto lat.Zabawne, do prawdy.Oznajmiła jedynie, że wszyscy musimy wysiąść z pociągu i po prostu łapać przejeżdżające późniejsze pociągi bo żadnego zastępczego pociągu Kraków nam już nie podeśle, a więc zostają tylko pociągi planowe. ,,Pięknie"-pomyślałam-i dlaczego akurat dziś i dlaczego przypuszczałam, że nasz cudny plan powiedzie się. Po chwili zdenerwowania, jak to zwykle ja, rozchmurzylam się i pomyślałam, że skoro jest to dopiero początek września i ciepło nadal to jeszcze nic straconego.Za jakieś 45 min wsiedliśmy do kolejnego pociągu i dalej przesiadkowego na Przemyśl.Wszystko szło już jednak z dużym opóźnieniem bo zadowolić musieliśmy się pociągami osobowymi a te nie miały ochoty na brawurową jazdę po sfatygowanych torach. W Przemyślu byliśmy więc nie na godz.21.00 a zamiast tego przed 23.00. zabraliśmy się więc pośpiesznie za kręcenie by zwiększyć szanse na trochę snu. Było ciemno, baaardzo ciemno jak to w górach.Mroczne Bieszczady wydawały się być nocą jeszcze bardziej tajemnicze. I znów zaczęły się kłopoty.Jeszcze przy wyjeździe z Przemyśla złapaliśmy kapcia i znów paręnaście minut opóźnienia, nerwów i wysiłku włożonego w robienie koła co w przypadku tandemu jest trochę kłopotliwe. Ruszyliśmy w końcu, ale podświadomie czuliśmy, że to nie będzie łatwe dotrzeć do Polańczyka.Nocą było zimniej niż przypuszczaliśmy. Chłodne mgły otulały wioski i nas jednocześnie. Droga tylko zaledwie majaczyła więc tempo nie było zawrotne.Jakieś 16km za Przemyślem stała się rzecz tak nieoczekiwana, że do dzis trudno nam uwierzyć, że tak się to potoczyło. Forsowaliśmy właśnie w dzikiej głuszy dość spory podjazd gdy nagle usłyszałam nieprzyjemny zgrzyt metalu i Jarka stanowczy okrzyk:,, Monia zeskakuj z roweru" Automatycznie wyskoczyłam z mocowań i w ostatnim momencie stanęłam nogą na ziemi. Pękł łańcuch. Trudno sobie nawet wyobrazić co się dzieje w głowach dwóch zapaleńców, gdy zorientowaliśmy się, że nie mamy skuwacza i nie naprawimy tej usterki.Wszystkie uczucia mieszały się na przemian:złość, rozczarowanie, że nie będziemy na maratonie, bezsilność i wielki znak zapytania co teraz robić. Nie mieliśmy dużo czasu na myślenie bo w tym samym momencie rozległ się w lesie nieopodal dziwny i nieprzyjemny ryk czy też warczenie jakiegoś zwierzęcia.Spojrzeliśmy na siebie i jak w kreskówce błyskawicznie wskoczyliśmy na rower i rozpędziliśmy maszynę z górki odpychając się nogami niczym na hulajnodze.Udało się więc parę km w dół szybko zjechać bo maszyna dość ciężka z racji bagażu i nas dwojga jakby dokładnie wiedziała co ma robić.W tym momencie zdałam sobie sprawę że nasza wyprawa dobiega końca i że to była dość ryzykowna przygoda.Ale to jeszcze nie koniec.Stanęliśmy przed problemem powrotu do Przemyśla bo było zbyt późno by alarmować mieszkańców i szukać noclegu a poza tym i tak nie udałoby się dotrzeć na rano do Polańczyka z gotowym rowerem.Okolica była też zresztą jak to w Bieszczadach dość wyludniona.Włączyłam naszą ulubioną muzę tj Pidżamę Porno w telefonie i po chwili atmosfera rozluźniła się.Szliśmy kawałek w dół, gdy w pewnym momencie po prostu wybuchliśmy na to wszystko śmiechem.Ratowaliśmy się oczywiście na zjazdach rozpędzaniem roweru więc zawsze parę metrów zaoszczędziliśmy. Jedynie las wydawał się dość złowrogi a i nie raz zaświeciły nam na drodze oczy jakiegoś zwierzątka przebiegającego przez jezdnię.Zrobiło się dość klimatycznie i smutna przygoda zamieniła się w ekscytującą wędrówkę nocą.Żal było jedynie tego że nie byliśmy na maratonie i że po dotarciu do ukochanych Bieszczad nie zobaczyliśmy ich już za dnia.W końcu dotarliśmy do Przemyśla ale była może dopiero jakaś 2.00 w nocy. Chodziliśmy sobie trochę po centrum bo raczej nie chcieliśmy zostawiać naszego ekwipunku i roweru przed żadną nocną knajpka.Tandemu strzeżemy jak oka w głowie. Zrobiło się coraz zimniej i śpiąco.Usiedliśmy na schodkach przed dworcem i pogawędziliśmy trochę otulając się nawzajem by uchronić się przed zimnem.Gdzieś nad ranem otworzyli halę dworcową więc mogliśmy w końcu wejść do cieplejszego miejsca.Usiadłam na ławce w hali i wtem moim oczom ukazał się widok pewnie normalny, ale mnie to poruszyło.Natychmiast hala zapełniła się paroma osobami, przypuszczam bezdomnymi które kurczowo szukały schronienia i choć jednej, dwóch godzin snu w cieple.Porozkładali się na ławkach.Żal było patrzeć. Ja w sumie po chwili zrobiłam to samo i położyłam się na twardej ławce ale było mi bardzo przyjemnie bo natychmiast gdy Jarek położył moją głowę na swoich kolanach zasnęłam.Gdzieś koło 6.00 rano mieliśmy pociąg do Katowic, w który załadowaliśmy się. Początkowo było doskonale.Pusty przedział pozwolił nam się na jakąś godzinę rozłożyć na siedzeniach i przespać.Ale sielankę skończyła inwazja podróżnych- jakiejś grupy niepełnosprawnych wraz z opiekunami, którzy natychmiast zrobili ścisk w przedziałach. Tak więc chciał, nie chciał dotarliśmy do Katowic niczym sardynki w puszce, z naszymi wrażeniami i marzeniami. Było fajnie.


Kategoria wycieczki