Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jagoda79 z miasteczka Kielce. Mam przejechane 40665.23 kilometrów w tym 988.67 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 28.24 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jagoda79.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2010

Dystans całkowity:1008.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:1008.00 km
Więcej statystyk
  • DST 1008.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bałtyk-Bieszczady czyli jak przejechać 1008km rowerem w 61h50min

Sobota, 21 sierpnia 2010 · dodano: 16.05.2012 | Komentarze 1


Ja i Jarek mamy oprócz kilku rowerów także dar marzenia i ogromne pragnienie wolności. A marzenia są po to by je urzeczywistniać. I nam udało się właśnie zrealizować jedno z takich cudownych marzeń, które na zawsze odcisnęło głęboki ślad w naszej pamięci i sercu. A mowa o Bałtyk-Bieszczady Tour czyli 1008 km non stop rowerem. Na pokonanie tejże trasy tandemem zdecydowaliśmy się w 2010 roku. Nadal jestem pod wrażeniem uroku tych niecałych 62h jakie spędziliśmy zmagając się z kilometrami i z własnym organizmem. W sumie zaczynając urlop od 16.08.2010 nakręciliśmy z Jarkiem 1800km tandemem. Chyba tak na prawdę było mi to potrzebne by jeszcze bardziej wyrobić siłę charakteru. Dokładnie tak. Sama jestem zdumiona jak po przejechaniu 1008km wszelkie moje bolączki i problemy zniknęły. Stały się tak śmieszne, przy tym co udało mi się zrobić. Obiecałam sobie że jeśli kiedykolwiek zacznę marudzić ze coś mi dolega lub też jestem zmęczona albo nie chce mi się czegoś, to znaczy, że wymyślam to sobie tylko bo przejechałam 1008km jednym ciągiem czy tez 1800 w niedługim odstępie czasu czując się przy tym świetnie, więc wszelka niedyspozycja może jedynie zrodzić się z psychiki która zaszwankuje ewentualnie. Dosyć marudzenia i użalania się nad sobą że życie jest ciężkie. Owszem niełatwe ale człowiek jeśli tylko chce to tyle może wygenerować z siebie fantastycznych pomysłów i energii..:)

Ale tak w wielkim skrócie to urlop a zarazem trening końcowy do Bałtyk-Bieszczady Tour polegał na tym, że zaczęliśmy kręcić od Iławy w kierunku wybrzeża i w strone Świnoujścia tandemem z domkiem na plecach. Zabraliśmy namiot, śpiwory i trochę rzeczy bo bardzo chcieliśmy uniezależnić się od noclegów. Po drodze zwiedziliśmy zamek w Malborku, który tyle w sobie krył tajemnic.D Dotarliśmy tak więc po jednym dniu z Iławy na Kaszuby gdzie nocowaliśmy. Dalej była Ustka, Jarosławiec, Darłowo i Kołobrzeg. Z Kołobrzegu do Świnoujścia dotarliśmy już pociągiem bo ulewny deszcz skutecznie ostudził zapał a ponieważ nie chcialam forsować organizmu przed tym co mnie czekało więc skapitulowałam i wsiadłam do pociągu. Kolejne dwa dni w Świnoujściu, które mnie oczarowało swoim barwnym i zadbanym wizerunkiem i piękną plażą jakich brakowało mi w pozostałych miasteczkach (widać że morze nie próżnuje i skutecznie zabiera nam wybrzeże ) Z reszta Jarosławiec i Kołobrzeg zapamiętałam z tego wszystkiego co wcale mnie nie cieszy już i nie interesuje: kramiki, gofry, deptaki, karuzele i błyskotki. Świnoujście zaś miało w sobie to coś co sprawiło że mimo, iż kocham i wolę góry to ciężko było rozstać się z tym miastem. Niezwykłe wrażenie zrobił na mnie poniemiecki fort ziemny ktory zwiedziliśmy. Taki kawał dobrej historii i rewelacyjne rozwiązanie techniczne. Imponujący. Rozgadałam się. Więc może teraz przejdę do meritum tematu. W sobotę 21sierpnia wystartowała nas grupa 75 kolarzy z promu w Świnoujściu specjalnie na te okazje podstawionego. Wystrzałem armatnim rozpoczęliśmy cudowną przygodę z BB. Piękna pogoda dawała mi dużo otuchy. pWiejący od południa wiatr jednak nie ułatwiał nam jazdy. Ale mój Jarek stale powtarza, że jak kolarz nie ma pod wiatr i deszczu to żadna to jazda. Oczywiście mówione to jest zawsze z przekąsem. Moje plany na pokonanie trasy 1008km były takie, że planowałam po przejechaniu jakichś 450 km chwilę zaczerpnąć snu i odpoczynku i dalej dojechawszy do Wsoły udać się na lekką drzemkę w wyznaczonym do tego miejscu noclegowym specjalnie przygotowanym przez organizatora. Resztę trasy chcieliśmy już pokonać jednym ciągiem. Tak więc były to dość rozsądne kalkulacje. Życie jednak zweryfikowało wszystko. Kiedy dotarliśmy po 300 km do punktu kontrolnego i żywieniowego w Bydgoszczy czekał na nas wspaniały ciepły posiłek przygotowany przez organizatora. Posileni i zadowoleni postanowiliśmy nie korzystać z możliwości noclegu tylko czując w dalszym ciągu przypływ energii, ruszyć dalej. Po drodze chcieliśmy znaleźć nocleg gdy senność będzie już na tyle nas dopadać, że utrudni skutecznie dalszą jazdę. Nie myślałam jednak, że przyjdzie mi z braku wolnych miejsc w motelach przejechać jednym ciągiem 500km. Sytuacja bowiem zmusiła nas do jazdy, aż do samego ranka. Potem przyszło dopiero 1,5h snu w Gąbinie na jakimś polu. Jarek jak zwykle wykazał się pomysłowością i skutecznością zgarniając klocek siana i przygotowując nader miłe legowisko, które skutecznie chroniło nas przed wilgocią i poranną rosą. Nie zapomnę jednak nigdy cudownego uczucia gdy tak pędziliśmy całą noc przy świetle księżyca - a była pełnia i drzewa majaczyły tylko lekko na tle nieba. I ten cudowny księżyc. Coś niesamowitego. A my pędziliśmy przed siebie -skupieni, wyciszeni. Całkowicie wyłączyłam się z tego, że wokoło szalały tiry, których tak się boję. Byłam tylko JA, JAREK I NASZ TANDEM. I TEN KSIĘŻYC. Zatem z Bydgoszczy dojechaliśmy do Torunia. Chwila oddechu. Potem był Włocławek. I tu się zaczęło. Niewiarygodne jak nagle dopadła mnie senność, straszliwa, że nie miałam siły utrzymać się na rowerze ale niestety jak to w Polsce bywa motele pozamykane i brak w nich miejsca. W niektórych odbywały się weselne przyjęcia a ja pół przytomna i zrezygnowana dosłownie zauważając jakiś skwer przeprosiłam Jarka i najzwyczajniej w świecie położyłam się na ławce, oznajmiając że na ten moment koniec jazdy-śpię. Przerażony Jarek myślał że ja w ogóle rezygnuję z dalszej jazdy a ja po prostu chcialam złapać trochę snu. Czułam tylko jak położył moją głowę na swych kolanach i okrył mnie bluzą. Odleciałam ale spałam zaledwie 15min, gdy wtem obudziło mnie okropne zimno powodujące piorunujący ból kolan, ścięgien i czego tylko tam jeszcze można. Zerwałam się przerażona, że to zimno całkowicie mnie usztywni. Zdecydowałam że wsiadam na rower i jedziemy dalej jakkolwiek chce mi sie nadal spać. I pojechaliśmy. Kryzyz lekko minął a w niespełna godzinę potem przyszedł piękny świt i poranek i gdy dołączyło się do nas kilku kolarzy dotarliśmy do Gostynina. Tam na stacji paliw zabawna scena. Kupiliśmy wszyscy o 6.00 kawę, usiedliśmy na krawężniku i pomarudziliśmy. Po tym rytuale zebraliśmy się dalej i dojechalismy do kolejnego punktu kontrolnego z żywnością-Gąbina. Na stacji PKN Orlen zdaje się. A parę km dalej, koło 8.00 oboje zgodnie uznaliśmy, że 2 godz. snu dobrze nam zrobi. Szybko znaleźliśmy jakieś pole, zwinęliśmy rolnikowi klocek słomy i rozsypaliśmy pod brzozami. Było miło. Przywiązaliśmy rower do nóg i zasnęliśmy. Obudziłam się po 1.5 godz. gdyż słońce grzało tak mocno i upał dał się na tyle we znaki, że znów wskoczyliśmy na rower i tak w upale dojechaliśmy do hotelu w miejscowości Wsola pod Radomiem gdzie był ofizjalnie sponsorowany posiłek i nocleg upragniony. Byliśmy tam kolo 18.00 w niedziele. Czułam się jak na dworcu gdy wreszcie położyłam się na łóżku, metodą kto pierwszy ten lepszy. Wciąż jednak do pokoju z łazienką wchodzili jacyś kolarze wykąpać się i zdrzemnąć. Ale było mi wszystko jedno. Odpłynęłam nareszcie i spalam 5 godz. Obudziłam się o 11.30 i stwierdziłam, że wsiadamy na rower i jedziemy dalej. Sen zdzialał wiele. Regeneracja sił była niesamowita. I znowu magiczna trasa nocą na Iłżę, Ostrowiec Świętokrzyski i Opatów. Po 100km w Opatowie zjedliśmy na trawniku pod drzewem pyszne śniadanie złożone z jagodzianek i jogurtu, które znowu dodało nam energii. Pojechalismy na Rzeszów ale zmęcznie powoli dawalo sie mimo wszystko we znaki. Na trasie bardzo pomógł mi Jarek bo wspierał, mobilizował i znosił moje chwile słabości. Bez jego wsparcia nie wiem czy bym dojechała. Za Opatowem teren stał się wyraźnie pofałdowany ale prawdziwe schody zaczęły się za Rzeszowem. Nastręczało to wiele trudności gdyż tandemem znacznie trudniej jednak jeździ się po górach. Ostatnie 80km odczuwaliśmy narastające zmęczenie. Ale nadal jechaliśmy. Ukochane Bieszczady zrekompensowały wszystkie trudy. Ja zaś skupiłam się na widokach i kręceniu, nieraz zagryzając zęby. Bardzo chcieliśmy dotrzeć przed zmrokiem. Ale niestety. Dwie ostanie godz. jechaliśmy przez zimne i tajemnicze zarysy gór. Najgorsza była przełęcz w Czarnej.

U schyłku sił taki podjazd -serpentyna, że mieliśmy już wrażenie, że to droga do nieba. I to też wyrwało się z ust Jarka i spowodowało lawinę śmiechu i rozluźnienie atmosfery. Nie zapomnę do dziś jak nagle wzburzony Jarek mówi: co ja k...a do nieba jadę ? Myślałam, że spadnę z roweru ze śmiechu. Przed 22.00 wjechaliśmy na metę. Zdziwieni kolarze podbiegli. Jeden podrzucił mnie do góry aż z radości bo tak się ucieszyli że dojechaliśmy. Wszyscy bardzo nam kibicowali z jakąś dozą sympatii. Trasę 1008km pokonaliśmy w czasie 61h 50min. To było niesamowite uczucie a w ramach odpoczynku zostaliśmy do kolejnej soboty w Bieszczadach. Miłym akcentem była impreza zakończeniowa BB Tour, gdzie otrzymaliśmy piękne pamiątkowe tabliczki z przebytej trasy i czasem przejazdu. W tym miejscu bardzo chcielibyśmy podziękować organizatorowi Robertowi Janikowi za perfekcyjne przygotowanie tak trudnej do zrobienia imprezy i za cudowne przeżycia jakich nam dostarczył. Dziękujemy także wszystkim innym osobom, które dbały o nas na trasie przygotowując zbawienne dla nas punkty żywieniowe jak np. Eli Dobrochowskiej i Lucynie Nowak, Rebemu i wielu innym bez których takie imprezy nie miałyby sensu. W kolejnych dniach po BB Tour 2010 Jarek skutecznie wymyślił dla mnie wypoczynkowe formy jazdy tandemem w poszukiwaniu przystani z łódkami, na którą mnie prawie siłą wciągał bo wody mimo wszysto boje się. Ale potem nie chciało mi się z niej schodzić gdy tak leniwie przemierzaliśmy wody w Solinie. A potem ja zrewanżowałam się i na drugi dzień zaciagnęłam Jarka na Połoninę Caryńską. Wracaliśmy jakimś szlakiem nieznanym na kwaterę 5godz. Zaszliśmy ciemną nocą a przerażeni wlaściciele domku chcieli juz za nami wydzwaniać na policję. Najciekawsze, że szlak którym wracaliśmy przecięła rzeka San. Szukamy i szukamy mostu ale mostu jak nie było tak nie ma. Spytaliśmy mieszkankę tejże okolicy a ona na to, że to woda po majtki i trzeba się wpław przeprawić. Ubaw setny. I przeprawiliśmy się. Znów śmiałam się, że to kolejna próba Jarka aby mnie zgubić. I o to właśnie w tym wszystkim chodzi by PATRZEĆ W TĘ SAMĄ STRONĘ. I my to właśnie z Jarkiem wspólnie realizujemy. I to cała kwintesencja naszego życia i wspólnego bycia. By każde z nas chciało cieszyć się własnie tym co jest za kolejnym zakrętem na drodze, by szeroko otwartymi oczyma i sercami chłonąć to co niesie nam piękno przyrody. Rower jest tym cudownym pomostem, który pozwala nam czuć się wolnym i odkrywać piękno tej ziemi. I tego właśnie życzymy sobie na dalsze lata. Tych kolejnych kilometrów i zachwytów. I tego bycia razem.




  • DST 600.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

wakacje na tandemie

Sobota, 14 sierpnia 2010 · dodano: 16.05.2012 | Komentarze 0

WAKACJE NA TANDEMIE...

Jak przystało na naszą parę, zdecydowaliśmy, że parę dni urlopowych poprzedzających BB 2010 spędzimy na tandemie.Najlepszym rozwiązaniem było przedostać się pociągiem w okolice Mazur a stamtąd już z całym bagażem ruszyć tandemem w kierunku morza i docelowego Świnoujścia. Już na starcie okazało się, że podróżując naszym PKP nie będzie tak kolorowo.Wybraliśmy pociąg jadący na Olsztyn przez Iławę.Okres wakacyjny niósł za sobą naturalnie wielu podróżnych i tym samym przepełnienie.Ku naszemu zdziwieniu zobaczyliśmy że nasz skład liczy zbyt małą liczbę wagonów niż spodziewaliśmy się.Wielkim wysiłkiem jest dla nas zawsze załadowanie do pociągu tandemu i sakw z bagażami, ale i tym razem Jarek zrobił to perfekcyjnie.Ulokowawszy rower w ostatnim przedziale na korytarzu i zaczęliśmy gorączkowo szukać miejsc siedzących. Takowych jednak nie było. Zatem co było robić? Do Iławy było na prawdę kilka godzin dobrej jazdy, zatem zdecydowaliśmy się dopłacić większą kwotę do biletów i mieć dla siebie przedział pierwszej klasy, który okazał się być zupełnie pusty.Humory od razu pojechały windą do góry a temperatura wrzenia zmalała.
[img]
Rozłożyliśmy sięhttps://lh4.googleusercontent.com/-leqKDSmz67M/T7QEWdZiNgI/AAAAAAAADxo/OpB41XhG7hU/s404/page9999.jpg[/img] wygodnie jak u siebie i powoli zrelaksowani zanurzyliśmy się w naszych planach na kilka dni.Przedział w pierwszej klasie okazał się być strzałem w dziesiątkę.W połowie drogi pociąg z jakichś niezrozumiałych względów zatrzymał się na 2 godz. i zaczęliśmy koczowanie dosłownie mówiąc w polu. Kiedy wreszcie dotarliśmy do Iławy zbliżał się wieczór.Zaledwie zdążyliśmy znaleźć i opłacić nocleg na polu namiotowym gdy nadciągnęła gwałtowna burza. Porywisty wiatr i deszcz targał wysokimi drzewami, które rosły na polu. Jarek walczył z namiotem, próbując go rozłożyć by ocalić choć w pewnym stopniu nasze rzeczy od przemoczenia.Kiedy na niebie pojawiły się błyskawice i rozległy grzmoty czas na moment stał się jakby nierzeczywisty. Gdy znaleźliśmy się w namiocie burza jeszcze szalała na dobre więc kuliłam się w swoim śpiworze jakby to niby miało mnie uchronić przed czymkolwiek.Jarek zawsze żartuje z tego mojego płochliwego zachowania kiedy tylko pojawia się burza.Zazdroszczę mu tego opanowania i braku respektu przed tym żywiołem.Jedynym motywem, kiedy na prawdę oboje przelękliśmy się i na moją prośbę Jarek zszedł razem ze mną z roweru by poszukać schronienia była burza w Świętokrzyskim, która dopadła nas w miejscowości Oksa, gdy wracaliśmy tandemem z Katowic do Kielc.Kilka metrów od nas piorun uderzył w drzewo stojące na polach uprawnych z tak potężnym hukiem że oboje poczuliśmy na moment w uszach lekkie ogłuszenie. Akurat nasza maszyna sunęła wąską drogą asfaltową miedzy pustymi polami gdy tenże piorun wybrał sobie pobliskie drzewo.Ja naturalnie wpadłam w takie odrętwienie ze stwierdziłam że musimy gdzieś na moment schronić się i ruszyć później bo ja dalej nie dam rady jechać w takiej sytuacji. Wracając zaś do naszego pobytu w Iławie to gdy tylko burza ucichła zasnęliśmy snem niedźwiedzia.Rankiem rozpoczęło się suszenie przemoczonych i wypranych ubrań.Znanym sposobem umieściliśmy je na tyle naszego tandemu.Po złożeniu namiotu poszliśmy do pobliskiej restauracji na śniadanie.Poranna kawa i pyszna jajecznica z chlebkiem całkiem mnie rozmarzyły do tego stopnia że miałam chęć zostać na jeden dzień w Iławie, a poranne słońce wcale przy tym nie zachęcało do jazdy po rozgrzanym asfalcie ale kusiło lenistwem nad jeziorem.Plan jednak musiał być zrealizowany a my jako że konsekwentni zawsze ruszyliśmy dalej. Upał dawał się we znaki a chcieliśmy dotrzeć na Kaszuby przez Malbork, który okazał się miłym przerywnikiem.Nie omieszkaliśmy bowiem zwiedzić zamku w Malborku i tylko dlatego że nie wszystkie poziomy były tego dnia dostępne udało nam się jeszcze po południu ruszyć dalej i dotrzeć przed zmrokiem na tereny kaszubskie. Nocleg na spokojnym polu namiotowym nad samym jeziorem okazał się strzałem w dziesiątkę. Wypoczęci i w dobrych humorach ruszyliśmy w kierunku już morza.Teren zrobił się lekko pofałdowany więc tempo nie było zawrotne ze względu na nasze bagaże jednak tego samego dnia udało nam się dotrzeć do Ustki i zamoczyć nogi w chłodnym Bałtyku.Ustka zrobiła nam mnie całkiem dobre wrażenie.Kiedy spałaszowaliśmy rybkę, tym razem jeszcze z gatunku tych morskich, udaliśmy się na spacer i małą sesję zdjęciową.Moje rozbiegane, ciekawskie oczy wędrowały to tu to tam.I tylko Jarek w tym wszystkim był najbiedniejszy bo musiał pchać ciężki tandem po deptaku nadmorskim.Przed wieczorem ruszyliśmy do pobliskiego Janowca.Dobrze się stało, że nie zabawiliśmy długo w Ustce bo jak się potem okazało, znalezienie noclegu w małym Janowcu nie było łatwe. Po ulewnych deszczach wiele z pół było dosłownie zalanych wodą.Kiedy udało nam się wreszcie rozbić namiot okazało się, że wylądowaliśmy nad samym brzegiem morza i zasypialiśmy słysząc kojący szum fal.To było na prawdę wyjątkowo przyjemne. Przed snem udaliśmy się jeszcze na ogromne gofry i spacer po deptaku Janowca.To maleńkie miasteczko niestety nie bardzo mi się spodobało.Masa ludzi, karuzel, strzelnic, maszyn do gier i tandetnych pamiątek oraz muzyki disco dawno już wyparowały mi z głowy, a nawet nigdy nie były w centrum mojego zainteresowania, nawet w najmłodszych latach gdy bywałam nad morzem. Już o zmierzchu zawędrowaliśmy nad samą plażę nieopodal naszego pola namiotowego.Stromy brzeg pokryty był schodami, które zawiodły nas nad dziwną plażę.Właściwie morze zabrało tu kawał lądu a pozostały skrawek skrzętnie otoczony był masą potężnych falochronów. Przy zachodzie słońca burzliwe fale raz po raz rozbijające się o betonowe bloki robiły niesamowite wrażenie.

Kolejnego dnia ruszyliśmy z zamiarem dotarcia do Kołobrzegu a potem w kierunku Świnoujścia.Fatalne warunki pogodowe zupełnie pokrzyżowały nam plany.Wiatr i deszcz na przemian miotały naszym rowerem.Przemoczone ubrania ciążyły dodatkowo i wobec takiej sytuacji i faktu, że za kilka dni mieliśmy zdrowi wziąć udział w Bałtyk-Bieszczady czyli jeździe na 1008km non stop, w związku z tym postanowiliśmy odpuścić i zatrzymać się na nocleg w Kołobrzegu a na drugi dzień jeśli pogoda nie zmieni się dojechać pociągiem niestety do samego Świnoujścia, gdzie czekaliśmy na start BB Tour.I tak też zrobiliśmy.Przenocowaliśmy w Kołobrzegu w fatalnych warunkach wynajmując pokój z sublokatorem u jakiegoś człowieka, którego spotkaliśmy z tabliczką ogłoszeniową na dworcu w Kołobrzegu.Cena zaś zjeżyła nam włosy na głowie.Ale szkoda tu nawet wspominać o takim incydencie.Najważniejsze ze znaleźliśmy się niedługo potem w tak bardzo lubianym przez nas Świnoujściu. A tu już same przyjemności.Miła kwatera, w przyzwoitej cenie, dwa dni odpoczynku przed BB, plażowania, zwiedzania Świnoujścia i psychicznego przygotowania do czekającego nas dystansu 1008km.Co do plaży to nigdy nam to nie wychodziło bo nie należymy do amatorów smażenia się po kilka godzin na gorącym piasku.Mimo tego jednak przyjemnie było poleżeć na jednej z najładniejszych moim zdaniem w Polsce plaż.Plaża w Świnoujściu jest bowiem na prawdę duża i czysta.Szerokie pasmo lądu pokrytego piaskiem sprawia że nie czujemy się tak osaczeni przez tłumy ludzi. Cudownie było odkryć wieżę widokową w centrum Świnoujścia, z której właściwie widać było całe miasto a dodatkową atrakcją była ekskluzywna restauracja pełna bibelotów jakie ja maniaczka zbierania takowych uwielbiam. Jeden z wolnych dni poświęciliśmy na zwiedzanie okolicznych fortów ziemnych. Fort Anioła - jest to fort pruskej Twierdzy Świnoujście, wybudowany w latach 1854-1858, przeznaczony do obrony zachodniego kompleksu fortyfikacyjnego od strony lądu. Składa się on z trójkondygnacyjnej rotundy, zwieńczonej tarasem i basztą obserwacyjną. W ścianach zewnętrznych otwory strzelnicze dla lekkich dział i broni ręcznej. Wokół budowli wały ziemne o narysie pentagonalnym z ufortyfikowaną bramą obronną, wyposażoną w dodatkowe stanowiska strzeleckie i artyleryjskie. Do roku 1863 fort otoczono wałami ziemnymi z podwójną fosą.W drugiej połowie XIXw. Fort Anioła obsadzony był przez piechurów i artylerzystów w sile kompanii około 100 ludzi. Podczas I wojny światowej zaczął tracić na znaczeniu jako obiekt bojowy. W okresie międzywojennym przeszedł we władanie niemieckiej marynarki. Po wojnie fort zajęła sowiecka marynarka, wykorzystując go jako obiekt obserwacyjny. Drugi z fortów, ciekawszy jeszcze bardziej moim zdaniem to Fort Gerharda, zwany również Fortem Wschodnim – jeden z fortów Twierdzy Świnoujście. Położony jest we wschodniej części Świnoujścia, w dzielnicy Warszów, na wyspie Wolin, w pobliżu latarni morskiej. Fort należy do najlepiej zachowanych do obecnych czasów pruskich nadbrzeżnych fortów artyleryjskich w Europie. Położony na wyspie Wolin, administracyjnie należy do Świnoujścia. Wybudowany został w latach 1856-1863[1], przeznaczony do obrony portu przed nieprzyjacielską flotą.W Forcie rezyduje historyczny komendant Twierdzy Morskiej, a po całym obiekcie oprowadzają przebrani w pruskie mundury studenci. Od 2001 roku w forcie ma swoją siedzibę Muzeum Obrony Wybrzeża. Nadeszła pora spotkań z uczestnikami BB Tour oraz z wieloletnim organizatorem tej niezwykłej imprezy-Robertem Janikiem. W miłej atmosferze dowiedzieliśmy się istotnych szczegółów maratonu a także wymieniliśmy spostrzeżenia i nasze emocje. Pogawędkom jeszcze długo nie było końca. Przyszedł jednak czas powrotu na kwatery i ostatecznych przygotowań do trasy i kolejnego ekscytującego dnia.Ranek przyniósł już nowe wyzwania i przeżycia, rozpoczęte wraz z wystrzałem armatnim z promu w Świnoujściu.Tak co roku rozpoczyna się BB Tour.A co działo się na trasie i jakie były nasze odczucia można dowiedzieć się w jednym z dalszych postów zatytułowanym:BAŁTYK-BIESZCZADY TOUR 2010 CZYLI JAK PRZEJECHAĆ 1008KM ROWEREM W 61h50 min


Kategoria wycieczki