Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jagoda79 z miasteczka Kielce. Mam przejechane 40665.23 kilometrów w tym 988.67 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 28.24 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jagoda79.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2011

Dystans całkowity:434.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:08:13
Średnia prędkość:28.48 km/h
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:217.00 km i 8h 13m
Więcej statystyk
  • DST 200.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

JAK JAREK PRZEJECHAŁ 1008KM W 2011 A JAK WYGLĄDAŁA W TYM CZASIE MOJA TRASA ROWEREM Z TARNOWA DO USTRZYK I NASZE SPOTKANIE NA MECIE BB TOUR

Niedziela, 24 lipca 2011 · dodano: 16.05.2012 | Komentarze 0

JAK JAREK PRZEJECHAŁ 1008KM W 2011 A JAK WYGLĄDAŁA W TYM CZASIE MOJA TRASA ROWEREM Z TARNOWA DO USTRZYK I NASZE SPOTKANIE NA MECIE BB TOUR 2011.

BB Tour 2011. śledziłam z zapartym tchem kibicując zarówno Jarkowi jaki pozostałym uczestnikom, a zwłaszcza Beatce Tulimowskiej, która zdecydowała się podjąć walkę z 1008km. Ja natomiast mimo ogromnych chęci uczestnictwa nie zdecydowałam się w tym roku podjąć to niezwykłe wyzwanie. zasadniczo były dwa powody, dla których wolałam być widzem na mecie niż samym uczestnikiem. Pierwszy to: ta dojmująca chęć by Jarek wreszcie uwolnił się od balastu jakim byłam niewątpliwie dla niego w poprzedniej edycji, gdy startowaliśmy. Ufna w jego duże możliwości chciałam, by wreszcie wykręcił swój czas i pokazał na co go stać. I miałam rację bo jak się później okazało przejechał trasę rewelacyjnie. Drugi powód przyznam szczerze to obawa o jakąś nieplanowaną kontuzję i utratę szansy na zdobycie Pucharu Polski w maratonach szosowych 2011r., którą to szansę miałam i nie chciałam jej zmarnować a sezon kończył się dopiero pod koniec września. Wszystko zatem było ustalone. Jarek jedzie ze Świnoujścia a ja pojawię się na mecie mniej więcej w tym czasie, kiedy go można się spodziewać na miejscu. Jakże ja mu po cichu zazdrościłam tego uczestnictwa to wiem tylko ja sama. wiedziałam, że całej imprezie towarzyszą niesamowite emocje i doświadczenia związane z długą i niekiedy samotną jazdą a satysfakcji po dotarciu na metę nie da się porównać z niczym innym. Cuż, sama wybrałam sobie taki scenariusz. Moje plany dotarcia na metę były następujące. Drugiego dnia po starcie maratończyków miałam zamiar dotrzeć pociągiem z Kielc do Tarnowa a stamtąd już rowerem jakieś 200km wg moich wyliczeń trasą na Sanok i Ustrzyki Dolne dotrzeć wprost na metę BB Tour. Przygotowania do samej wyprawy były na prawdę niewielkie. W przeddzień zakupiłam nową lampkę rowerową na wypadek gdyby jednak zastała mnie noc w Bieszczadach oraz bardzo lekki niby nieprzemakalny plecach dla zmniejszenia wagi mojego podręcznego bagażu.Naturalnie w plecaku znalazł się jedynie portfel, dwa komplety bielizny, koszulka na zmianę wraz z krótką spódnicą ( dobór spódnicy pamiętąjącej jeszcze czasy egzaminów do szkoły średniej był celowy-delikatny bowiem materiał ważył niewiele). Jarek skutecznie nauczył mnie ,,odchudzania" roweru i bagażu.Także poza szczoteczką i pastą do zębów, bułką i batonikami i naturalnie mapą, nie miałam już nic. Nawet mydełko i papierowy ręcznik zamierzałam kupić na miejscu. Naturalnie postarałam się o rezerwację noclegu na prywatnej kwaterze u mieszczanki Ustrzyk Górnych. Właściwie najbardziej skupiłam się na śledzeniu uczestników BB bowiem w internecie znów była świetna i bardzo dokładna relacja na temat pozycji na mapie poszczególnych zawodników. Od początku ucieszyło mnie, gdy zobaczyłam jak dobrze idzie Jarkowi. Z niepokojem jednak przeczytałam relacje pogodowe, które były na prawdę zasmucające. Niestety deszcz i chłód zaskoczyły uczestników już na mecie. Trudno nawet sobie wyobrazić jak można przemierzać rowerem w takich warunkach setki km. Serce zabiło mocniej a w głowie pojawiło się masę pytań: jak dojadą, czy dojadą wszyscy, jak się czują w tak koszmarnych warunkach a przede wszystkim jak to możliwe, że spora liczba kolarzy (również JAREK) mimo wszystko w tak szybkim tempie pokonują trasę. Trochę moja biedna głowa uspokoiła się gdy obserwując jak z godziny na godzinę kolarze brną coraz bardziej do przodu. W miejsce tych obaw pojawił się pełen podziw i szacunek dla ich charyzmy i gorących serc do jednośladów. Taka bowiem jazda nie nie ma bowiem żadnego związku z jakąś przyjemnością a raczej z ciężką pracą i walką z przeciwnościami. Kto przejechał ten wie... Zasnęłam koło północy a pobudka czekała mnie chyba koło pół do piątej bo prze 6.00 miałam pociąg na Kraków i przesiadkę na Tarnów. Mniej więcej koło godz. 11.00 miałam być w Tarnowie. Trochę późno, ale szacowałam, że 200km bikiem pójdzie gładko. Niestety zapomniałam, że będę jechać w pojedynkę i w większości w deszczu, stąd moje dalsze perypetie na trasie koniec końcem zakończone pomyślnie noclegiem w Wetlinie a nie jak planowałam w Ustrzykach Górnych. Nareszcie pobódka!!Koło pół do piątej, żądna przygód i spotkania z Jarkiem i znajomymi ochoczo zerwałam się z łóżka. Pierwszy odruch to naturalnie uruchomienie komputera. Jak też się spodziewałam czołówka w zaskakującym tempie zmierzała w rejony Świętokrzyskiego.To sygnał alarmowy by gnać na stację. Pociąg na szczęście z przedziałem na rower zdawał się jechać wieki do tego Krakowa. Gdy wreszcie znalazłam się w Krakowie Gł. przesiadka poszła dość sprawnie. Znacznie wygodniejszy pociąg z dość obszernym przedziałem na rower, który jednak dość szybko zapełnił się, gdyż do przedziału dołączyła para z rowerami typu treking dość dobrze wyposażonymi w sakwy. Udało mi się mimo wszystko znaleźć miejsce siedzące. Oczywiście szybko wdaliśmy się w pogawędkę.Moi rozmówcy sporo podróżowali, udzielali paru wskazówek i jak się okazało też wysiadali w Tarnowie i zmierzali do Ustrzyk Górnych ale zupełnie inną trasą, niż ja sobie obmyśliłam. Namawiali mnie nawet na wspólną podróż ale ja na samą myśl o tym widziałam już jak dwa dni przemierzam mój odcinek wraz z nimi ze średnią 20km/h po dziurawych wioskach Bieszczadzkich. Podziękowałam ale odmówiłam argumentując, że rowerem szosowym łatwiej będzie mi pokonać trasę głównymi drogami. Państwo zdziwili się moim pomysłem jazdy w zgiełku ulicznym trasy idącej na Rzeszów a następnie na Sanok.Uśmiechnęłam się i razem wydobyliśmy się z pociągu.Dzięki ich uprzejmości długo nie szukałam drogi wylotowej na Rzeszów, którą zresztą i tak byłoby łatwo znaleźć. Początek jazdy nieco mnie zbił z tropu. Zaczęło padać, choć było dość ciepło, a natężenie ruchu naturalnie było dość spore.Droga dość kiepska. Kiedy jednak odbiłam na Jasło ruch uliczny znacznie się uspokoił więc mimo deszczu jazda była dość płynna. Z Jasła skierowałam się na Krosno. Do tego momentu sama mile zaskoczyłam się bo średnia mimo, deszczu i wiatru utrzymała się nas poziomie 30km/h. Pomyślałam, że jest dobrze i prócz złej pogody idzie zgodnie z planem.Humor mimo wszystko mi dopisywał bo miałam kontakt z Jarkiem, któremu co jakiś czas pisałam krótko, które miasteczko mijam. Czułam, że każdy km przybliża mnie na metę BB a tam już same miłe spotkania ze wszystkimi. Za przy wjeździe do Krosna zrobiłam sobie przerwę, zobaczywszy nieduży market zakupiłam wodę i jedzenie. Posiliłam się chwilę i ruszyłam dalej. Droga na Sanok poszła równie gładko, choć monotonia ruchu ulicznego lekko mnie znużyła. Gdy dotarłam do Sanoka moja radość była tym większa, że diametralnie zmieniły się warunki pogodowe i wyszło słońce.Piękna pogoda znow dodał mi energii. Kolejny posiłek i szybkie pozbycie się nadmiaru ubrań i ruszyłam dalej. Szybko dotarłam do Zagórza i ostatecznie do Leska. Niestety kolejny mój krok okazał się błędem. Ponieważ nie chciałm zawadzać uczestnikom BB na trasie postanowiłam dojechać do Ustrzyk Górnych z drugiej strony niż przebiegała trasa BB, a co gorsza zamiast skierować się na Cisną i przez Wetlinę i wybrać w miarę bardziej płaską opcję, zachłyśnięta urodą Bieszczad pomyślałam, że skoro w ubiegłym roku spędzałam urlop nad Soliną i znam uroki trasy na Polańczyk wzdłuż Jeziora Solińskiego, to dlaczego nie wybrać tego wariantu.I tak też zrobiłam. Jednak spora liczba przewyższeń znacznie spowolniły moją jazdę i dały odczuć nawet drobny bagaż na plecach. Już w takcie jadąc z miejscowości Hoczew do Polańczyka czułam, że tym razem trasa nie pójdzie tak szybko. W końcu jednak zabrałam się do młynkowania i popędziłam w kierunku Polańczyka. W głowie maiłam już ustaloną mapę, aby uniknąć zbyt częstego postoju i otwierania mapek. Jednak znając moje upodobanie do przyrody i wielką miłość do gór, można było spodziewać się, że zauroczona przeoczę skręt na miejscowość Terka. Stamtąd jeszcze spory kawałek na Kalnicę i przez Smerek i Stare Sioło dopiero Wetlina. Potem czekały na mnie jeszcze dwie przełęcze,które doskonale znałam i dopiero Ustrzyki Górne. Na całe nieszczeście skręt na Terkę był w miejscu dość szybkiego zjazdu i chyba to także przyczyniło się do tego, że pojechałam zupełnie prosto gubiąc drogę. Dopiero po paru ładnych km, gdy wjechałam w jakiś las i wydawało się, że zaczyna się jaka nieznana mi przełęcz uświadomiłam sobie że pomyliłam trasę.Jakiś turysta którego zapytałam o drogę na Wetlinę przeląkł się, że to zupełnie nie w tym kierunku ale do końca nie był zorientowany gdzie powinnam ruszyć. Zaoferował mi nawet podwiezienie samochodem, ale dość nieufna moja osoba nie zdecydowałaby się na taki krok, więc odmówiłam. Szybko odnalazłam na rzeczywistej mapie gdzie popełniłam błąd ale tym sposobem straciłam dobrą godzinę na tym zamieszaniu. Jakby tego było mało zaczął padać ulewny deszcz a ciemne chmury spowiły niebo skracając znacznie dzień i pogarszając widoczność. O ile od Sanoka przez Lesko i Polańczyk cywilizacja dała się na tyle we znaki, że zaczęłam się zastanawiać gdzie się podziały Bieszczady, które znam o tyle teraz nie było żywej duszy na drodze.Jechałam więc w deszczu samotnie a Wetliny jak nie było widać tak nie było. Ściemniło się dość szybko i lało nadal, ale nie to martwiło mnie. Smutno mi było, bo wiedziałam, że mój plan nie powiódł się bo nie zdołam przebić się przez te dwie ostatnie przełęcze i powitać Jarka na trasie.Zwyczajnie samej zabrakło mi motywacji przez tę pomyłkę na trasie. Km mijały, nadal ciemny las i nikogo na trasie, gdy nagle pojawił się znak z napisem ZWOLNIJ, NIEDŹWIEDZIE ! Rozbawiło mnie to bo akurat jechałam pod górkę. Wycedziłam więc przez zęby:,,no tak, a czy ja jeszcze cholera mogę bardziej zwolnić ?" I tak dojechałam przemoczona do Wetliny gdzie miałam nadzieję znaleźć nocleg w schronisku PTTK-u gdzie w ubiegłym roku nocowaliśmy z Jarkiem.Jedno jest pewne-moja zakupiona lampka przydała się, plecak niestety nie bo przemakał i cała jego zawartość była mokra. Kiedy dotarłam do schroniska akurat zadzwonił Jarek że rusza z chłopakami z Sanoka.Naturalnie zdenerwował się na wieść, że zgubiłam drogę i że jestem dopiero w Wetlinie. Uspokoiłam, mówiąc że zostaję na nocleg. Udało mi się jednak załatwić pokój ale nie obyło się bez problemów. Celowo zataiłam fakt, że jestem z rowerem bo czułam że mogą być z tym problemy.I tak też się stało, gdy młoda dziewczyna prowadziła mnie na kwaterę kategorycznie zabroniła mi wniesienia do pokoju roweru, mówiąc ze mogę zostawić w korytarzu jakiegoś budynku obok. Adrenalina natychmiast mi podskoczyła. Pomyślałam,że nigdy w życiu nie zostawię nigdzie mojego roweru,który niedawno zakupiłam specjalnie na maratony. Wszczełam lament, który okazał się skuteczny i pani ostatecznie skapitulowała pozwalając mi wnieść rower do pokoju. Trzeba przyznać, że w tym schronisku wybitnie dbają o porządek.No ale rooower. Proszę... Cudownie było wziąść prysznic i położyć się w suchej pościeli. W środku nocy Jarek zadzwonił do mnie, że jest na mecie w Ustrzykach Górnych. Ucieszyłam się. Żal mi było jednak, że nie czekałam tam na niego. Poranek rozpoczęłam od miłego śniadania na ławce w uroczej Wetlinie. Swojska kiełbasa i bułki maślane smakowały wybornie. Sforsowałam Przełęcz Wyżną a następnie przełęcz Wyżniańską i wreszcie wylądowałam w Ustrzykach Górnych. Jakże miło było uścisnąć w końcu Jarka i spotkać się ze znajomymi na mecie BB. Zaskoczył mnie niesamowicie wynik Jarka !!! Przejechał 1008KM NON STOP w czasie 42h 18min !! Zdumiewające. W dalszej części dnia nie było końca rozmowom i opowieściom z trasy a kolejni uczestnicy wciąż docierali na metę głośno witani. Ja niecierpliwie czekałam na Beatę Tulimowską której najmocniej kibicowałam. Kiedy wreszcie na drugi dzień dowiedziałam się, że Beata dojechała i w końcu zobaczyłam ją biegającą wśród zawodników nie mogłam nadziwić się jak po tylu km udaje jej się utrzymać sprężysty krok. Większość uczestników chodziła nieco odmienny sposób-widac było zmęczenie aparatu mięśniowego. Tego samego dnia odbyło się uroczyste wręczenie statuetek pamiątkowych każdemu kto ukończył BB Tour 2011. Uczestnicy zrobili sobie także wspólne zdjęcia. A wieczorem miła niespodzianka jaką było ognisko nad rzeką w uroczej altanie, pyszne jedzonko, miłe spotkania, którym towarzyszyła muzyka. Czego można chcieć więcej. Chyba tylko tego byśmy wszyscy jeszcze nieraz spotykali się w tak miłych okolicznościach i by Robert Janik zechciał jeszcze nieraz zorganizować tak świetną i prestiżową imprezę jak Bałty-Bieszczady Tour. By Jagoda

https://lh4.googleusercontent.com/-mrjj5hX1MP0/T7QFDcOFhUI/AAAAAAAADyI/gzQBa38uiuY/s500/IMAGIS+2011+044.jpg




  • DST 234.00km
  • Czas 08:13
  • VAVG 28.48km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gorzów Wielkopolski 2011

Sobota, 2 lipca 2011 · dodano: 19.05.2012 | Komentarze 0

maraton niezapomniany :) w deszczu...ale poszło świetnie








Kategoria supermaratony