Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jagoda79 z miasteczka Kielce. Mam przejechane 40665.23 kilometrów w tym 988.67 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 28.24 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 20799 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jagoda79.bikestats.pl
  • DST 1008.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

Bałtyk-Bieszczady czyli jak przejechać 1008km rowerem w 61h50min

Sobota, 21 sierpnia 2010 · dodano: 16.05.2012 | Komentarze 1


Ja i Jarek mamy oprócz kilku rowerów także dar marzenia i ogromne pragnienie wolności. A marzenia są po to by je urzeczywistniać. I nam udało się właśnie zrealizować jedno z takich cudownych marzeń, które na zawsze odcisnęło głęboki ślad w naszej pamięci i sercu. A mowa o Bałtyk-Bieszczady Tour czyli 1008 km non stop rowerem. Na pokonanie tejże trasy tandemem zdecydowaliśmy się w 2010 roku. Nadal jestem pod wrażeniem uroku tych niecałych 62h jakie spędziliśmy zmagając się z kilometrami i z własnym organizmem. W sumie zaczynając urlop od 16.08.2010 nakręciliśmy z Jarkiem 1800km tandemem. Chyba tak na prawdę było mi to potrzebne by jeszcze bardziej wyrobić siłę charakteru. Dokładnie tak. Sama jestem zdumiona jak po przejechaniu 1008km wszelkie moje bolączki i problemy zniknęły. Stały się tak śmieszne, przy tym co udało mi się zrobić. Obiecałam sobie że jeśli kiedykolwiek zacznę marudzić ze coś mi dolega lub też jestem zmęczona albo nie chce mi się czegoś, to znaczy, że wymyślam to sobie tylko bo przejechałam 1008km jednym ciągiem czy tez 1800 w niedługim odstępie czasu czując się przy tym świetnie, więc wszelka niedyspozycja może jedynie zrodzić się z psychiki która zaszwankuje ewentualnie. Dosyć marudzenia i użalania się nad sobą że życie jest ciężkie. Owszem niełatwe ale człowiek jeśli tylko chce to tyle może wygenerować z siebie fantastycznych pomysłów i energii..:)

Ale tak w wielkim skrócie to urlop a zarazem trening końcowy do Bałtyk-Bieszczady Tour polegał na tym, że zaczęliśmy kręcić od Iławy w kierunku wybrzeża i w strone Świnoujścia tandemem z domkiem na plecach. Zabraliśmy namiot, śpiwory i trochę rzeczy bo bardzo chcieliśmy uniezależnić się od noclegów. Po drodze zwiedziliśmy zamek w Malborku, który tyle w sobie krył tajemnic.D Dotarliśmy tak więc po jednym dniu z Iławy na Kaszuby gdzie nocowaliśmy. Dalej była Ustka, Jarosławiec, Darłowo i Kołobrzeg. Z Kołobrzegu do Świnoujścia dotarliśmy już pociągiem bo ulewny deszcz skutecznie ostudził zapał a ponieważ nie chcialam forsować organizmu przed tym co mnie czekało więc skapitulowałam i wsiadłam do pociągu. Kolejne dwa dni w Świnoujściu, które mnie oczarowało swoim barwnym i zadbanym wizerunkiem i piękną plażą jakich brakowało mi w pozostałych miasteczkach (widać że morze nie próżnuje i skutecznie zabiera nam wybrzeże ) Z reszta Jarosławiec i Kołobrzeg zapamiętałam z tego wszystkiego co wcale mnie nie cieszy już i nie interesuje: kramiki, gofry, deptaki, karuzele i błyskotki. Świnoujście zaś miało w sobie to coś co sprawiło że mimo, iż kocham i wolę góry to ciężko było rozstać się z tym miastem. Niezwykłe wrażenie zrobił na mnie poniemiecki fort ziemny ktory zwiedziliśmy. Taki kawał dobrej historii i rewelacyjne rozwiązanie techniczne. Imponujący. Rozgadałam się. Więc może teraz przejdę do meritum tematu. W sobotę 21sierpnia wystartowała nas grupa 75 kolarzy z promu w Świnoujściu specjalnie na te okazje podstawionego. Wystrzałem armatnim rozpoczęliśmy cudowną przygodę z BB. Piękna pogoda dawała mi dużo otuchy. pWiejący od południa wiatr jednak nie ułatwiał nam jazdy. Ale mój Jarek stale powtarza, że jak kolarz nie ma pod wiatr i deszczu to żadna to jazda. Oczywiście mówione to jest zawsze z przekąsem. Moje plany na pokonanie trasy 1008km były takie, że planowałam po przejechaniu jakichś 450 km chwilę zaczerpnąć snu i odpoczynku i dalej dojechawszy do Wsoły udać się na lekką drzemkę w wyznaczonym do tego miejscu noclegowym specjalnie przygotowanym przez organizatora. Resztę trasy chcieliśmy już pokonać jednym ciągiem. Tak więc były to dość rozsądne kalkulacje. Życie jednak zweryfikowało wszystko. Kiedy dotarliśmy po 300 km do punktu kontrolnego i żywieniowego w Bydgoszczy czekał na nas wspaniały ciepły posiłek przygotowany przez organizatora. Posileni i zadowoleni postanowiliśmy nie korzystać z możliwości noclegu tylko czując w dalszym ciągu przypływ energii, ruszyć dalej. Po drodze chcieliśmy znaleźć nocleg gdy senność będzie już na tyle nas dopadać, że utrudni skutecznie dalszą jazdę. Nie myślałam jednak, że przyjdzie mi z braku wolnych miejsc w motelach przejechać jednym ciągiem 500km. Sytuacja bowiem zmusiła nas do jazdy, aż do samego ranka. Potem przyszło dopiero 1,5h snu w Gąbinie na jakimś polu. Jarek jak zwykle wykazał się pomysłowością i skutecznością zgarniając klocek siana i przygotowując nader miłe legowisko, które skutecznie chroniło nas przed wilgocią i poranną rosą. Nie zapomnę jednak nigdy cudownego uczucia gdy tak pędziliśmy całą noc przy świetle księżyca - a była pełnia i drzewa majaczyły tylko lekko na tle nieba. I ten cudowny księżyc. Coś niesamowitego. A my pędziliśmy przed siebie -skupieni, wyciszeni. Całkowicie wyłączyłam się z tego, że wokoło szalały tiry, których tak się boję. Byłam tylko JA, JAREK I NASZ TANDEM. I TEN KSIĘŻYC. Zatem z Bydgoszczy dojechaliśmy do Torunia. Chwila oddechu. Potem był Włocławek. I tu się zaczęło. Niewiarygodne jak nagle dopadła mnie senność, straszliwa, że nie miałam siły utrzymać się na rowerze ale niestety jak to w Polsce bywa motele pozamykane i brak w nich miejsca. W niektórych odbywały się weselne przyjęcia a ja pół przytomna i zrezygnowana dosłownie zauważając jakiś skwer przeprosiłam Jarka i najzwyczajniej w świecie położyłam się na ławce, oznajmiając że na ten moment koniec jazdy-śpię. Przerażony Jarek myślał że ja w ogóle rezygnuję z dalszej jazdy a ja po prostu chcialam złapać trochę snu. Czułam tylko jak położył moją głowę na swych kolanach i okrył mnie bluzą. Odleciałam ale spałam zaledwie 15min, gdy wtem obudziło mnie okropne zimno powodujące piorunujący ból kolan, ścięgien i czego tylko tam jeszcze można. Zerwałam się przerażona, że to zimno całkowicie mnie usztywni. Zdecydowałam że wsiadam na rower i jedziemy dalej jakkolwiek chce mi sie nadal spać. I pojechaliśmy. Kryzyz lekko minął a w niespełna godzinę potem przyszedł piękny świt i poranek i gdy dołączyło się do nas kilku kolarzy dotarliśmy do Gostynina. Tam na stacji paliw zabawna scena. Kupiliśmy wszyscy o 6.00 kawę, usiedliśmy na krawężniku i pomarudziliśmy. Po tym rytuale zebraliśmy się dalej i dojechalismy do kolejnego punktu kontrolnego z żywnością-Gąbina. Na stacji PKN Orlen zdaje się. A parę km dalej, koło 8.00 oboje zgodnie uznaliśmy, że 2 godz. snu dobrze nam zrobi. Szybko znaleźliśmy jakieś pole, zwinęliśmy rolnikowi klocek słomy i rozsypaliśmy pod brzozami. Było miło. Przywiązaliśmy rower do nóg i zasnęliśmy. Obudziłam się po 1.5 godz. gdyż słońce grzało tak mocno i upał dał się na tyle we znaki, że znów wskoczyliśmy na rower i tak w upale dojechaliśmy do hotelu w miejscowości Wsola pod Radomiem gdzie był ofizjalnie sponsorowany posiłek i nocleg upragniony. Byliśmy tam kolo 18.00 w niedziele. Czułam się jak na dworcu gdy wreszcie położyłam się na łóżku, metodą kto pierwszy ten lepszy. Wciąż jednak do pokoju z łazienką wchodzili jacyś kolarze wykąpać się i zdrzemnąć. Ale było mi wszystko jedno. Odpłynęłam nareszcie i spalam 5 godz. Obudziłam się o 11.30 i stwierdziłam, że wsiadamy na rower i jedziemy dalej. Sen zdzialał wiele. Regeneracja sił była niesamowita. I znowu magiczna trasa nocą na Iłżę, Ostrowiec Świętokrzyski i Opatów. Po 100km w Opatowie zjedliśmy na trawniku pod drzewem pyszne śniadanie złożone z jagodzianek i jogurtu, które znowu dodało nam energii. Pojechalismy na Rzeszów ale zmęcznie powoli dawalo sie mimo wszystko we znaki. Na trasie bardzo pomógł mi Jarek bo wspierał, mobilizował i znosił moje chwile słabości. Bez jego wsparcia nie wiem czy bym dojechała. Za Opatowem teren stał się wyraźnie pofałdowany ale prawdziwe schody zaczęły się za Rzeszowem. Nastręczało to wiele trudności gdyż tandemem znacznie trudniej jednak jeździ się po górach. Ostatnie 80km odczuwaliśmy narastające zmęczenie. Ale nadal jechaliśmy. Ukochane Bieszczady zrekompensowały wszystkie trudy. Ja zaś skupiłam się na widokach i kręceniu, nieraz zagryzając zęby. Bardzo chcieliśmy dotrzeć przed zmrokiem. Ale niestety. Dwie ostanie godz. jechaliśmy przez zimne i tajemnicze zarysy gór. Najgorsza była przełęcz w Czarnej.

U schyłku sił taki podjazd -serpentyna, że mieliśmy już wrażenie, że to droga do nieba. I to też wyrwało się z ust Jarka i spowodowało lawinę śmiechu i rozluźnienie atmosfery. Nie zapomnę do dziś jak nagle wzburzony Jarek mówi: co ja k...a do nieba jadę ? Myślałam, że spadnę z roweru ze śmiechu. Przed 22.00 wjechaliśmy na metę. Zdziwieni kolarze podbiegli. Jeden podrzucił mnie do góry aż z radości bo tak się ucieszyli że dojechaliśmy. Wszyscy bardzo nam kibicowali z jakąś dozą sympatii. Trasę 1008km pokonaliśmy w czasie 61h 50min. To było niesamowite uczucie a w ramach odpoczynku zostaliśmy do kolejnej soboty w Bieszczadach. Miłym akcentem była impreza zakończeniowa BB Tour, gdzie otrzymaliśmy piękne pamiątkowe tabliczki z przebytej trasy i czasem przejazdu. W tym miejscu bardzo chcielibyśmy podziękować organizatorowi Robertowi Janikowi za perfekcyjne przygotowanie tak trudnej do zrobienia imprezy i za cudowne przeżycia jakich nam dostarczył. Dziękujemy także wszystkim innym osobom, które dbały o nas na trasie przygotowując zbawienne dla nas punkty żywieniowe jak np. Eli Dobrochowskiej i Lucynie Nowak, Rebemu i wielu innym bez których takie imprezy nie miałyby sensu. W kolejnych dniach po BB Tour 2010 Jarek skutecznie wymyślił dla mnie wypoczynkowe formy jazdy tandemem w poszukiwaniu przystani z łódkami, na którą mnie prawie siłą wciągał bo wody mimo wszysto boje się. Ale potem nie chciało mi się z niej schodzić gdy tak leniwie przemierzaliśmy wody w Solinie. A potem ja zrewanżowałam się i na drugi dzień zaciagnęłam Jarka na Połoninę Caryńską. Wracaliśmy jakimś szlakiem nieznanym na kwaterę 5godz. Zaszliśmy ciemną nocą a przerażeni wlaściciele domku chcieli juz za nami wydzwaniać na policję. Najciekawsze, że szlak którym wracaliśmy przecięła rzeka San. Szukamy i szukamy mostu ale mostu jak nie było tak nie ma. Spytaliśmy mieszkankę tejże okolicy a ona na to, że to woda po majtki i trzeba się wpław przeprawić. Ubaw setny. I przeprawiliśmy się. Znów śmiałam się, że to kolejna próba Jarka aby mnie zgubić. I o to właśnie w tym wszystkim chodzi by PATRZEĆ W TĘ SAMĄ STRONĘ. I my to właśnie z Jarkiem wspólnie realizujemy. I to cała kwintesencja naszego życia i wspólnego bycia. By każde z nas chciało cieszyć się własnie tym co jest za kolejnym zakrętem na drodze, by szeroko otwartymi oczyma i sercami chłonąć to co niesie nam piękno przyrody. Rower jest tym cudownym pomostem, który pozwala nam czuć się wolnym i odkrywać piękno tej ziemi. I tego właśnie życzymy sobie na dalsze lata. Tych kolejnych kilometrów i zachwytów. I tego bycia razem.





Komentarze
mysza71
| 20:31 czwartek, 14 lutego 2013 | linkuj Zazdroszczę Ci takiej przygody . Też mam kilka marzeń związanych z rowerem( jedno właśnie się spełnia czyli udział w maratonach MTB)które chciałabym zrealizować ale chyba nie starczy mi na nie czasu...kasy...i siły. Cieszę się każdą chwilą na KROSSIE. Wsiadając na niego przechodzę metamorfozę. Z szarej myszy zmieniam się w bikerkę....kobietę odważną( z mojego punktu widzenia:))mocno stąpającą po ziemi.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!