Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jagoda79 z miasteczka Kielce. Mam przejechane 40665.23 kilometrów w tym 988.67 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 28.24 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 20799 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jagoda79.bikestats.pl
  • Aktywność Jazda na rowerze

tandemem z Kielc do Kazimierza Dolnego

Sobota, 19 czerwca 2010 · dodano: 16.05.2012 | Komentarze 0

WEEKENDOWA WYPRAWA TANDEMEM Z KIELC DO KAZIMIERZA DOLNEGO

Lato 2010 roku zaskoczyło nas niebywale wysokimi temperaturami, do których my jako mieszkańcy szerokości geograficznej o niezbyt przyjaznym klimacie przejściowym nie jesteśmy przygotowani. Ale przynajmniej producenci wiatraków nie narzekali zapewne na obroty, gdyż wielu moich znajomych tak jak my ratowało się zapewne tym sprytnym urządzeniem. O ile w ciągu dnia upał stal się nieznośny dla zwykłego zjadacza chleba o tyle wieczór był z kolei na tyle przyjemny, ze my mając własny, mały ogród przesiadywaliśmy z Jarkiem do późna przy ognisku, piekąc kiełbaski i snując plany na wakacyjny urlop i mający się odbyć BB Tour 2010, w którym to mieliśmy wziąść udział. To były niesamowite chwile.I tylko czasami w zabawny sposób przerywał te chwile kot sąsiadów skradający się z ciekawości nowych mieszkańców posesji. Jak się później okazało kociak tak przylgnął do nas, że właściwie większość czasu spędzał u nas. Jak co weekend planowaliśmy naszą wyprawę tandemem zarówno dla treningu jak i turystyki. Tym razem wybór padł na Kazimierz Dolny, który widzieliśmy wprawdzie już ale urok miasteczka i specyficzny klimat co jakiś czas przywodzą na myśl chęć powrotu. Tak też zrobiliśmy. Spakowaliśmy namiot, śpiwory i karimaty i coś na przekąskę. Tandem ruszył a z ust jak zwykle wyszła radosna nutka piosenki Lecha Janerki przerobiona przez nas w ten sposób: ,,flaga na maszt, tandem jest nasz, tandem jest wielce ok, tandem to jest świat"... Szybko zrozumieliśmy, że wyprawa nie będzie łatwa z powodu upału, kiedy w chwili postoju zobaczyliśmy na rozgrzanym asfalcie ślady drobnych kolein jakie zrobił nasz rower. Jazda mimo wszystko wydawała sie być płynna. Przynajmniej na początku, ale potem coraz częściej musieliśmy zatrzymywać się by uzupełnić wodę. Mijając Bałtów zaciekawił nas naturalnie park dinozaurów, z którego Bałtów jest znany, ale czas nie pozwolił nam na ewentualne zwiedzanie. Jeszcze bardziej zaskakującą atrakcją był spływ jaki urządzano na pobliskiej rzece.

Samo zaś miasteczko do złudzenia przypominało jedno z miasteczek na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, wcięte jakby w uroczy wąwóz skalny i ciągnące się długą wstążką. Zdziwiona byłam szczerze, że tak bliska okolica nie jest mi znana i ze dopiero teraz odkrywam uroki takich zakątków, które są przecież regionem świętokrzyskim a więc na wyciągnięcie ręki. Kiedy wreszcie dotarliśmy do Wisły czekała nas przeprawa promem, ale jednocześnie coraz bliżej zdawaliśmy się być upragnionego celu. Oczekiwanie na prom i cała przeprawa znacznie opóźniły nasze dotarcie do Kazimierza. Ale to nie koniec wrażeń bowiem mijaliśmy wiele terenów popowodziowych, a m.in. jedno z najbardziej poszkodowanych miasteczek jakim był Wilków. Wstrząsające obrazy malowały nam się przed oczami. Wokoło masę domów było albo w rozbiórce, bądź to w remoncie. Domy nosiły jeszcze ślady wody, które ku naszemu zaskoczeniu sięgały wyraźnie do drugiego piętra. Bardzo żal było patrzeć na ten ogrom ludzkiej krzywdy. Całe połacie sadów też były zmarnowane. Nie mogłam patrzeć na malutkie drzewka owocowe całkowicie uschnięte z powodu zalegającej wody. Nie próbowaliśmy sobie nawet wyobrazić co przeżyli ludzie mieszkający w tych wioskach. Mogliśmy tylko im współczuć i zastanowić się nad tym jak wiele my mamy bo mamy zdrowie, rowery i dom z ogródkiem i kotem... W drodze do Kazimierza zatrzymaliśmy się przed kolejnym sklepem by zaopatrzyć się w wodę. Bardzo mnie ubawił widok tego dziwnego obiektu, żywcem z PRL-u. Nie myślałam, że jeszcze kiedyś będę się ratowała chłodną wodą w tak odległym naszym czasom miejscu. Brakowało tam jeszcze oranżady w torebkach ze słomką i mleka w butelce (hihih). Do Kazimierza Dolnego dotarliśmy późnym popołudniem i od razu poszukaliśmy noclegu.Wybraliśmy na tę okazję pole namiotowe przy restauracji umieszczonej w będącym niegdyś spichlerzu.Było to bardzo atrakcyjne miejsce z dość dobrym sanitarnym zapleczem, a dodatkowo położone w ładnym zadrzewionym miejscu nad samą niemalże Wisłą.

Sam jednak namiot zdecydowaliśmy, że rozbijemy dopiero wieczorem by mieć wiecej czasu na pobyt w samym rynku. Najzabawniejsze, że dojeżdżając do samego Kazimierza Dolnego złapała nas ulewa, krótkotrwała ale dość gwałtowna. Cali przemoczeni udaliśmy się na obiad do pobliskiej restauracji. Potem kawka, rozprostowanie nóg i ruszyliśmy z aparatem fotograficznym w kierunku rynku. Błyskawicznie wpadłam na pomysł pójścia na stary, uroczy targ mieszczący się tuż za Kamienicą Przybyłów w pobliżu żydowskich jatek. W dalszej kolejności zwiedziliśmy Klasztor Reformatów. Na przeciwległym do Fary wzgórzu wzniesiony został klasztor Reformatów. Wzniesienie to nosi nazwę Góry Plebaniej, która swą nazwę wywodzi od miejsca zamieszkania proboszcza. Barokowy ołtarz pochodzi z II połowy XVII wieku i jest dziełem artysty z Puław, T. Hoffmana. Ołtarz jest dwustronny, po drugiej stronie znajduje się chór zakonny. W ołtarzach bocznych umieszczone są obrazy św.Antoniego, dzieło W. Jaszczołda, ucznia M. Bacciarellego oraz patrona zakonu św.Franciszka z Asyżu. W krużgankach zakonu znajduje muzeum, w którym zobaczyć możemy stare księgi, obrazy, zbiory numizmatyczne i wiele innych interesujących eksponatów. W ołtarzu głównym znajduje się XVII-wieczny słynący łaskami obraz Zwiastowanie pędzla miejscowego malarza Stanisława, który wzorował się na miedziorycie holenderskiego twórcy Hendricka Goltziusa. Po zwiedzeniu klasztoru udaliśmy się na pobliską Górę Trzech Krzyży skąd roztaczał się niesamowity widok. Trzy nawiązujące do Golgoty krzyże postawiono w 1708 roku. Miały one upamiętniać liczne ofiary zarazy morowej, która miała miejsce na tych terenach. Kiedy znużenie lekko dało się we znaki, uznaliśmy to za najlepszy moment by poleniuchować w jednej z mieszczących się nad Wisłą knajpek. I oczywiście daliśmy się ponieść błogiej, leniwej atmosferze nadchodzącego wieczoru. Leniwie popijając chłodne piwko chłonęliśmy widok zachodzącego słońca i spokój łagodnego nurtu rzeki. Żartowaliśmy sobie jak dzieci. Kiedy nastał rzeczywiście wieczór jasnym stało się, że trzeba wracać na pole namiotowe i rozbić namiot. Przygotowanie namiotu poszło Jarkowi bardzo sprawnie i zadowoleni choć zmęczeni podróżą, upałem i pełni wrażeń, po orzeźwiającym prysznicu ulokowaliśmy się w namiocie. Pole namiotowe nie było zatłoczone, a wręcz przeciwnie. W sąsiedztwie zaledwie trzy namioty i wydawać mogło się że nic nie jest wstanie zakłócić ciszy i spokoju. Ale myliłam się. Jarek bardzo szybko zasnął a ja zazdrościłam mu bowiem dla mnie noc była już nie tak przyjemna. Do późnych godzin nocnych w znajdującej się na terenie pola namiotowego restauracji odbywała się głośna impreza. Śpiewom, śmiechom i muzyce nie było końca. Tego w ,,scenariuszu nocy" nie przewidziałam.No cóż, były jednak wakacje i ludzie chcieli się bawić. Koniec końców zasnęłam a poranek wbrew moim przewidywaniom nie był ciężki. Wyspani, wypoczęci zwinęliśmy namiot i śpiwory i udaliśmy się na kawę w środku malowniczego rynku. Ciężko było rozstać się z pełnymi uroku kamieniczkami i senną, bajkową atmosferą Kazimierza jakby żywcem wziętą z opowiadań Dickensa. Zdecydowaliśmy się jednak ruszyć, aby jednak urozmaicić sobie dzień przeprawiliśmy się promem przez Wisłę i pojechaliśmy na Zamek w Janowcu. Położony na wysokiej skarpie lewego brzegu Wisły renesansowy zamek w Janowcu to wspaniała i tajemnicza budowla. Przez lata był to jedyny prywatny zamek w Polsce Ludowej! Zamek jest olbrzymi, w czasach świetności miał 7 wielkich sal i 98 pokoi - wielkością dorównywał Wawelowi. Z jego murów roztacza się rozległy widok na dolinę Wisły, a jakby tego było jeszcze mało - zamieszkuje go najprawdziwszy duch Czarnej Damy.Pierwszy zamek w Janowcu, usytuowany przy obecnym dziedzińcu wschodnim, zbudowali w latach 1526-37 Piotr Firlej i jego syn. W czasach późniejszych był on wielokrotnie rozbudowywany, tak że ostatecznie przybrał kształt nieregularnego wieloboku, zbliżonego do trójkąta. W połowie XIX wieku zamek zaczął popadać w ruinę. Od początku lat 90-tych XX wieku w zamku trwają prace konserwatorskie, w wyniku których został on częściowo odbudowany.W odbudowanej części murów mieści się sympatyczna kawiarnia oraz małe muzeum z ciekawą ekspozycją przedstawiającą historię zamku - makiety budowli, portrety kolejnych właścicieli, szkice architektoniczne, fotografie, trochę mebli i strojów. W parku, w pewnej odległości od zamku, Muzeum Nadwiślańskie z Kazimierza Dolnego zorganizowało skansen - dworek ziemiański, spichlerze, sprzęt rybacki i inne tego rodzaju obiekty. Powrót do Kielc raczej był niespieszny bowiem czasu mieliśmy wystarczająco.Problemy jednak zaczęły się gdy nasza droga zamieniła się w zwykły szuter a w końcu w kawałek polnej drogi wiodącej do lasu, czy któż tam wie dokąd. Chwilę było nerwowo ale dzięki szybkiej reakcji Jarka i jego dobrej orientacji w terenie po zapoznaniu się z mapą, znaleźliśmy właściwa drogę, a dalsza część trasy była czystą przyjemnością bowiem wiodła przez spokojne, mało uczęszczane drogi. Pod wieczór dotarliśmy do naszego małego domku pod Kielcami gdzie już w drzwiach plątał się kot i w chwilę potem także szczeniak sąsiadów- Kajtek.Niezatarte do dziś wspomnienia miłego pobytu i trasy z Kielc do Kazimierza oraz drogi powrotnej będą jeszcze nie raz wracały do nas w długie zimowe wieczory. By Jagoda


Kategoria wycieczki



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!