Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi jagoda79 z miasteczka Kielce. Mam przejechane 40665.23 kilometrów w tym 988.67 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 28.24 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 20799 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jagoda79.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

wycieczki

Dystans całkowity:11161.33 km (w terenie 117.00 km; 1.05%)
Czas w ruchu:110:54
Średnia prędkość:29.53 km/h
Maksymalna prędkość:56.00 km/h
Suma podjazdów:2320 m
Liczba aktywności:91
Średnio na aktywność:122.65 km i 4h 49m
Więcej statystyk
  • DST 21.00km
  • Temperatura 3.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze

nocna wyprawa do Przemyśla

Piątek, 3 września 2010 · dodano: 16.05.2012 | Komentarze 0

Ostatnie wydarzenia życiowe uzmysłowiły mi pewną bezsilność wobec nieuchronnej przemijalności. Poczułam się tak, jakbym jechała wyboistą drogą, tuż przed zmierzchem, na coraz bardziej sfatygowanym wozie, z którego w każdej chwili może odpaść koło i którego konie są coraz bardziej zmęczone. Wciąż jednak mam wolność wyboru: moje życie może być nie tylko tragicznym wyczekiwaniem końca, zapatrzeniem w skrzypiące ośki kół... Przecież może być zupełnie innym oglądem rzeczywistości... Po długiej nieobecności na moim blogu i mam nadzieję powolnym powrocie do rzeczywistości i wspomnień rowerowych zaczynam pisanie.,.. A myśli moje krążą teraz wokół wyprawy na Polańczyk i mającego się tam odbyć supermaratonu szosowego, w którym z racji przywiązania duchem do Bieszczad chcieliśmy wziąć udział i jakie potem wynikły z tego perypetie dowiecie się niebawem. Jakkolwiek nie dotarliśmy na miejsce ale plan jaki obmyśliliśmy wydawał się wtedy do zrealizowania. Ponieważ mieliśmy problem z urlopem co jest jakby nieodłącznym piętnem myślę pracujących ludzi a wtedy jeszcze nie posiadaliśmy samochodu (aktualnie zresztą już także go nie mamy :)) zatem w zamierzeniu każde z nas miało urwać się z pracy i wsiąść do pociągu na Kraków ze swoich rodzinnych miast.Wtedy jeszcze ja i mój mąż Jarek mieszkaliśmy osobno.Ja w Kielcach a Jarek w swoich Katowicach. Gorące serca do roweru i umysł pozbawiony chłodnej kalkulacji pozwoliły nam bez namysłu złapać nasze pociągi. Mnie trafił się bardzo przepełniony pasażerami także siedziałam na jakimś skrawku siedzenia trzymając kurczowo nogi przy sobie bo nie było mowy o swobodnym rozprostowaniu nóg po pracy. Jak to bywa , Ziemia jest okrągła więc szybko spotkaliśmy się z Jarkiem na stacji w Krakowie. Jarek miał o tyle utrudnione zadanie, że musiał załadować się razem z naszym tandemem i całym swoim bagażem.Jak zwykle nie robił z tego problemu. Ponownie ulokowaliśmy się w pociągu tym razem na Rzeszów, skąd mieliśmy przesiadkę na Przemyśl. Stamtąd już tandemem planowaliśmy przebić się przez góry jakieś kilkadziesiąt km do Polańczyka gdzie mieliśmy zamówiony nocleg.Rankiem bylibyśmy na starcie maratonu i przygody.Ale prawdziwa przygoda zaczęła się dopiero po krótkiej jeździe pociągiem za Kraków. Na temat naszego kochanego PKP wolę się nie wypowiadać bo po co tu mówić o rzeczach tak oczywistych dla wszystkich.Znanym sposobem po parudziesięciu km za Krakowem nasz pociąg nagle stanął w szczerym polu na małej stacyjce.Oczekiwaliśmy jakichś wyjaśnień od Pani kierownik pociągu, ale była tak zdezorientowana tą sytuacja i awarią pociągu jakby to miało miejsce raz na sto lat.Zabawne, do prawdy.Oznajmiła jedynie, że wszyscy musimy wysiąść z pociągu i po prostu łapać przejeżdżające późniejsze pociągi bo żadnego zastępczego pociągu Kraków nam już nie podeśle, a więc zostają tylko pociągi planowe. ,,Pięknie"-pomyślałam-i dlaczego akurat dziś i dlaczego przypuszczałam, że nasz cudny plan powiedzie się. Po chwili zdenerwowania, jak to zwykle ja, rozchmurzylam się i pomyślałam, że skoro jest to dopiero początek września i ciepło nadal to jeszcze nic straconego.Za jakieś 45 min wsiedliśmy do kolejnego pociągu i dalej przesiadkowego na Przemyśl.Wszystko szło już jednak z dużym opóźnieniem bo zadowolić musieliśmy się pociągami osobowymi a te nie miały ochoty na brawurową jazdę po sfatygowanych torach. W Przemyślu byliśmy więc nie na godz.21.00 a zamiast tego przed 23.00. zabraliśmy się więc pośpiesznie za kręcenie by zwiększyć szanse na trochę snu. Było ciemno, baaardzo ciemno jak to w górach.Mroczne Bieszczady wydawały się być nocą jeszcze bardziej tajemnicze. I znów zaczęły się kłopoty.Jeszcze przy wyjeździe z Przemyśla złapaliśmy kapcia i znów paręnaście minut opóźnienia, nerwów i wysiłku włożonego w robienie koła co w przypadku tandemu jest trochę kłopotliwe. Ruszyliśmy w końcu, ale podświadomie czuliśmy, że to nie będzie łatwe dotrzeć do Polańczyka.Nocą było zimniej niż przypuszczaliśmy. Chłodne mgły otulały wioski i nas jednocześnie. Droga tylko zaledwie majaczyła więc tempo nie było zawrotne.Jakieś 16km za Przemyślem stała się rzecz tak nieoczekiwana, że do dzis trudno nam uwierzyć, że tak się to potoczyło. Forsowaliśmy właśnie w dzikiej głuszy dość spory podjazd gdy nagle usłyszałam nieprzyjemny zgrzyt metalu i Jarka stanowczy okrzyk:,, Monia zeskakuj z roweru" Automatycznie wyskoczyłam z mocowań i w ostatnim momencie stanęłam nogą na ziemi. Pękł łańcuch. Trudno sobie nawet wyobrazić co się dzieje w głowach dwóch zapaleńców, gdy zorientowaliśmy się, że nie mamy skuwacza i nie naprawimy tej usterki.Wszystkie uczucia mieszały się na przemian:złość, rozczarowanie, że nie będziemy na maratonie, bezsilność i wielki znak zapytania co teraz robić. Nie mieliśmy dużo czasu na myślenie bo w tym samym momencie rozległ się w lesie nieopodal dziwny i nieprzyjemny ryk czy też warczenie jakiegoś zwierzęcia.Spojrzeliśmy na siebie i jak w kreskówce błyskawicznie wskoczyliśmy na rower i rozpędziliśmy maszynę z górki odpychając się nogami niczym na hulajnodze.Udało się więc parę km w dół szybko zjechać bo maszyna dość ciężka z racji bagażu i nas dwojga jakby dokładnie wiedziała co ma robić.W tym momencie zdałam sobie sprawę że nasza wyprawa dobiega końca i że to była dość ryzykowna przygoda.Ale to jeszcze nie koniec.Stanęliśmy przed problemem powrotu do Przemyśla bo było zbyt późno by alarmować mieszkańców i szukać noclegu a poza tym i tak nie udałoby się dotrzeć na rano do Polańczyka z gotowym rowerem.Okolica była też zresztą jak to w Bieszczadach dość wyludniona.Włączyłam naszą ulubioną muzę tj Pidżamę Porno w telefonie i po chwili atmosfera rozluźniła się.Szliśmy kawałek w dół, gdy w pewnym momencie po prostu wybuchliśmy na to wszystko śmiechem.Ratowaliśmy się oczywiście na zjazdach rozpędzaniem roweru więc zawsze parę metrów zaoszczędziliśmy. Jedynie las wydawał się dość złowrogi a i nie raz zaświeciły nam na drodze oczy jakiegoś zwierzątka przebiegającego przez jezdnię.Zrobiło się dość klimatycznie i smutna przygoda zamieniła się w ekscytującą wędrówkę nocą.Żal było jedynie tego że nie byliśmy na maratonie i że po dotarciu do ukochanych Bieszczad nie zobaczyliśmy ich już za dnia.W końcu dotarliśmy do Przemyśla ale była może dopiero jakaś 2.00 w nocy. Chodziliśmy sobie trochę po centrum bo raczej nie chcieliśmy zostawiać naszego ekwipunku i roweru przed żadną nocną knajpka.Tandemu strzeżemy jak oka w głowie. Zrobiło się coraz zimniej i śpiąco.Usiedliśmy na schodkach przed dworcem i pogawędziliśmy trochę otulając się nawzajem by uchronić się przed zimnem.Gdzieś nad ranem otworzyli halę dworcową więc mogliśmy w końcu wejść do cieplejszego miejsca.Usiadłam na ławce w hali i wtem moim oczom ukazał się widok pewnie normalny, ale mnie to poruszyło.Natychmiast hala zapełniła się paroma osobami, przypuszczam bezdomnymi które kurczowo szukały schronienia i choć jednej, dwóch godzin snu w cieple.Porozkładali się na ławkach.Żal było patrzeć. Ja w sumie po chwili zrobiłam to samo i położyłam się na twardej ławce ale było mi bardzo przyjemnie bo natychmiast gdy Jarek położył moją głowę na swoich kolanach zasnęłam.Gdzieś koło 6.00 rano mieliśmy pociąg do Katowic, w który załadowaliśmy się. Początkowo było doskonale.Pusty przedział pozwolił nam się na jakąś godzinę rozłożyć na siedzeniach i przespać.Ale sielankę skończyła inwazja podróżnych- jakiejś grupy niepełnosprawnych wraz z opiekunami, którzy natychmiast zrobili ścisk w przedziałach. Tak więc chciał, nie chciał dotarliśmy do Katowic niczym sardynki w puszce, z naszymi wrażeniami i marzeniami. Było fajnie.


Kategoria wycieczki


  • DST 600.00km
  • Aktywność Jazda na rowerze

wakacje na tandemie

Sobota, 14 sierpnia 2010 · dodano: 16.05.2012 | Komentarze 0

WAKACJE NA TANDEMIE...

Jak przystało na naszą parę, zdecydowaliśmy, że parę dni urlopowych poprzedzających BB 2010 spędzimy na tandemie.Najlepszym rozwiązaniem było przedostać się pociągiem w okolice Mazur a stamtąd już z całym bagażem ruszyć tandemem w kierunku morza i docelowego Świnoujścia. Już na starcie okazało się, że podróżując naszym PKP nie będzie tak kolorowo.Wybraliśmy pociąg jadący na Olsztyn przez Iławę.Okres wakacyjny niósł za sobą naturalnie wielu podróżnych i tym samym przepełnienie.Ku naszemu zdziwieniu zobaczyliśmy że nasz skład liczy zbyt małą liczbę wagonów niż spodziewaliśmy się.Wielkim wysiłkiem jest dla nas zawsze załadowanie do pociągu tandemu i sakw z bagażami, ale i tym razem Jarek zrobił to perfekcyjnie.Ulokowawszy rower w ostatnim przedziale na korytarzu i zaczęliśmy gorączkowo szukać miejsc siedzących. Takowych jednak nie było. Zatem co było robić? Do Iławy było na prawdę kilka godzin dobrej jazdy, zatem zdecydowaliśmy się dopłacić większą kwotę do biletów i mieć dla siebie przedział pierwszej klasy, który okazał się być zupełnie pusty.Humory od razu pojechały windą do góry a temperatura wrzenia zmalała.
[img]
Rozłożyliśmy sięhttps://lh4.googleusercontent.com/-leqKDSmz67M/T7QEWdZiNgI/AAAAAAAADxo/OpB41XhG7hU/s404/page9999.jpg[/img] wygodnie jak u siebie i powoli zrelaksowani zanurzyliśmy się w naszych planach na kilka dni.Przedział w pierwszej klasie okazał się być strzałem w dziesiątkę.W połowie drogi pociąg z jakichś niezrozumiałych względów zatrzymał się na 2 godz. i zaczęliśmy koczowanie dosłownie mówiąc w polu. Kiedy wreszcie dotarliśmy do Iławy zbliżał się wieczór.Zaledwie zdążyliśmy znaleźć i opłacić nocleg na polu namiotowym gdy nadciągnęła gwałtowna burza. Porywisty wiatr i deszcz targał wysokimi drzewami, które rosły na polu. Jarek walczył z namiotem, próbując go rozłożyć by ocalić choć w pewnym stopniu nasze rzeczy od przemoczenia.Kiedy na niebie pojawiły się błyskawice i rozległy grzmoty czas na moment stał się jakby nierzeczywisty. Gdy znaleźliśmy się w namiocie burza jeszcze szalała na dobre więc kuliłam się w swoim śpiworze jakby to niby miało mnie uchronić przed czymkolwiek.Jarek zawsze żartuje z tego mojego płochliwego zachowania kiedy tylko pojawia się burza.Zazdroszczę mu tego opanowania i braku respektu przed tym żywiołem.Jedynym motywem, kiedy na prawdę oboje przelękliśmy się i na moją prośbę Jarek zszedł razem ze mną z roweru by poszukać schronienia była burza w Świętokrzyskim, która dopadła nas w miejscowości Oksa, gdy wracaliśmy tandemem z Katowic do Kielc.Kilka metrów od nas piorun uderzył w drzewo stojące na polach uprawnych z tak potężnym hukiem że oboje poczuliśmy na moment w uszach lekkie ogłuszenie. Akurat nasza maszyna sunęła wąską drogą asfaltową miedzy pustymi polami gdy tenże piorun wybrał sobie pobliskie drzewo.Ja naturalnie wpadłam w takie odrętwienie ze stwierdziłam że musimy gdzieś na moment schronić się i ruszyć później bo ja dalej nie dam rady jechać w takiej sytuacji. Wracając zaś do naszego pobytu w Iławie to gdy tylko burza ucichła zasnęliśmy snem niedźwiedzia.Rankiem rozpoczęło się suszenie przemoczonych i wypranych ubrań.Znanym sposobem umieściliśmy je na tyle naszego tandemu.Po złożeniu namiotu poszliśmy do pobliskiej restauracji na śniadanie.Poranna kawa i pyszna jajecznica z chlebkiem całkiem mnie rozmarzyły do tego stopnia że miałam chęć zostać na jeden dzień w Iławie, a poranne słońce wcale przy tym nie zachęcało do jazdy po rozgrzanym asfalcie ale kusiło lenistwem nad jeziorem.Plan jednak musiał być zrealizowany a my jako że konsekwentni zawsze ruszyliśmy dalej. Upał dawał się we znaki a chcieliśmy dotrzeć na Kaszuby przez Malbork, który okazał się miłym przerywnikiem.Nie omieszkaliśmy bowiem zwiedzić zamku w Malborku i tylko dlatego że nie wszystkie poziomy były tego dnia dostępne udało nam się jeszcze po południu ruszyć dalej i dotrzeć przed zmrokiem na tereny kaszubskie. Nocleg na spokojnym polu namiotowym nad samym jeziorem okazał się strzałem w dziesiątkę. Wypoczęci i w dobrych humorach ruszyliśmy w kierunku już morza.Teren zrobił się lekko pofałdowany więc tempo nie było zawrotne ze względu na nasze bagaże jednak tego samego dnia udało nam się dotrzeć do Ustki i zamoczyć nogi w chłodnym Bałtyku.Ustka zrobiła nam mnie całkiem dobre wrażenie.Kiedy spałaszowaliśmy rybkę, tym razem jeszcze z gatunku tych morskich, udaliśmy się na spacer i małą sesję zdjęciową.Moje rozbiegane, ciekawskie oczy wędrowały to tu to tam.I tylko Jarek w tym wszystkim był najbiedniejszy bo musiał pchać ciężki tandem po deptaku nadmorskim.Przed wieczorem ruszyliśmy do pobliskiego Janowca.Dobrze się stało, że nie zabawiliśmy długo w Ustce bo jak się potem okazało, znalezienie noclegu w małym Janowcu nie było łatwe. Po ulewnych deszczach wiele z pół było dosłownie zalanych wodą.Kiedy udało nam się wreszcie rozbić namiot okazało się, że wylądowaliśmy nad samym brzegiem morza i zasypialiśmy słysząc kojący szum fal.To było na prawdę wyjątkowo przyjemne. Przed snem udaliśmy się jeszcze na ogromne gofry i spacer po deptaku Janowca.To maleńkie miasteczko niestety nie bardzo mi się spodobało.Masa ludzi, karuzel, strzelnic, maszyn do gier i tandetnych pamiątek oraz muzyki disco dawno już wyparowały mi z głowy, a nawet nigdy nie były w centrum mojego zainteresowania, nawet w najmłodszych latach gdy bywałam nad morzem. Już o zmierzchu zawędrowaliśmy nad samą plażę nieopodal naszego pola namiotowego.Stromy brzeg pokryty był schodami, które zawiodły nas nad dziwną plażę.Właściwie morze zabrało tu kawał lądu a pozostały skrawek skrzętnie otoczony był masą potężnych falochronów. Przy zachodzie słońca burzliwe fale raz po raz rozbijające się o betonowe bloki robiły niesamowite wrażenie.

Kolejnego dnia ruszyliśmy z zamiarem dotarcia do Kołobrzegu a potem w kierunku Świnoujścia.Fatalne warunki pogodowe zupełnie pokrzyżowały nam plany.Wiatr i deszcz na przemian miotały naszym rowerem.Przemoczone ubrania ciążyły dodatkowo i wobec takiej sytuacji i faktu, że za kilka dni mieliśmy zdrowi wziąć udział w Bałtyk-Bieszczady czyli jeździe na 1008km non stop, w związku z tym postanowiliśmy odpuścić i zatrzymać się na nocleg w Kołobrzegu a na drugi dzień jeśli pogoda nie zmieni się dojechać pociągiem niestety do samego Świnoujścia, gdzie czekaliśmy na start BB Tour.I tak też zrobiliśmy.Przenocowaliśmy w Kołobrzegu w fatalnych warunkach wynajmując pokój z sublokatorem u jakiegoś człowieka, którego spotkaliśmy z tabliczką ogłoszeniową na dworcu w Kołobrzegu.Cena zaś zjeżyła nam włosy na głowie.Ale szkoda tu nawet wspominać o takim incydencie.Najważniejsze ze znaleźliśmy się niedługo potem w tak bardzo lubianym przez nas Świnoujściu. A tu już same przyjemności.Miła kwatera, w przyzwoitej cenie, dwa dni odpoczynku przed BB, plażowania, zwiedzania Świnoujścia i psychicznego przygotowania do czekającego nas dystansu 1008km.Co do plaży to nigdy nam to nie wychodziło bo nie należymy do amatorów smażenia się po kilka godzin na gorącym piasku.Mimo tego jednak przyjemnie było poleżeć na jednej z najładniejszych moim zdaniem w Polsce plaż.Plaża w Świnoujściu jest bowiem na prawdę duża i czysta.Szerokie pasmo lądu pokrytego piaskiem sprawia że nie czujemy się tak osaczeni przez tłumy ludzi. Cudownie było odkryć wieżę widokową w centrum Świnoujścia, z której właściwie widać było całe miasto a dodatkową atrakcją była ekskluzywna restauracja pełna bibelotów jakie ja maniaczka zbierania takowych uwielbiam. Jeden z wolnych dni poświęciliśmy na zwiedzanie okolicznych fortów ziemnych. Fort Anioła - jest to fort pruskej Twierdzy Świnoujście, wybudowany w latach 1854-1858, przeznaczony do obrony zachodniego kompleksu fortyfikacyjnego od strony lądu. Składa się on z trójkondygnacyjnej rotundy, zwieńczonej tarasem i basztą obserwacyjną. W ścianach zewnętrznych otwory strzelnicze dla lekkich dział i broni ręcznej. Wokół budowli wały ziemne o narysie pentagonalnym z ufortyfikowaną bramą obronną, wyposażoną w dodatkowe stanowiska strzeleckie i artyleryjskie. Do roku 1863 fort otoczono wałami ziemnymi z podwójną fosą.W drugiej połowie XIXw. Fort Anioła obsadzony był przez piechurów i artylerzystów w sile kompanii około 100 ludzi. Podczas I wojny światowej zaczął tracić na znaczeniu jako obiekt bojowy. W okresie międzywojennym przeszedł we władanie niemieckiej marynarki. Po wojnie fort zajęła sowiecka marynarka, wykorzystując go jako obiekt obserwacyjny. Drugi z fortów, ciekawszy jeszcze bardziej moim zdaniem to Fort Gerharda, zwany również Fortem Wschodnim – jeden z fortów Twierdzy Świnoujście. Położony jest we wschodniej części Świnoujścia, w dzielnicy Warszów, na wyspie Wolin, w pobliżu latarni morskiej. Fort należy do najlepiej zachowanych do obecnych czasów pruskich nadbrzeżnych fortów artyleryjskich w Europie. Położony na wyspie Wolin, administracyjnie należy do Świnoujścia. Wybudowany został w latach 1856-1863[1], przeznaczony do obrony portu przed nieprzyjacielską flotą.W Forcie rezyduje historyczny komendant Twierdzy Morskiej, a po całym obiekcie oprowadzają przebrani w pruskie mundury studenci. Od 2001 roku w forcie ma swoją siedzibę Muzeum Obrony Wybrzeża. Nadeszła pora spotkań z uczestnikami BB Tour oraz z wieloletnim organizatorem tej niezwykłej imprezy-Robertem Janikiem. W miłej atmosferze dowiedzieliśmy się istotnych szczegółów maratonu a także wymieniliśmy spostrzeżenia i nasze emocje. Pogawędkom jeszcze długo nie było końca. Przyszedł jednak czas powrotu na kwatery i ostatecznych przygotowań do trasy i kolejnego ekscytującego dnia.Ranek przyniósł już nowe wyzwania i przeżycia, rozpoczęte wraz z wystrzałem armatnim z promu w Świnoujściu.Tak co roku rozpoczyna się BB Tour.A co działo się na trasie i jakie były nasze odczucia można dowiedzieć się w jednym z dalszych postów zatytułowanym:BAŁTYK-BIESZCZADY TOUR 2010 CZYLI JAK PRZEJECHAĆ 1008KM ROWEREM W 61h50 min


Kategoria wycieczki


  • Aktywność Jazda na rowerze

tandemem z Kielc do Kazimierza Dolnego

Sobota, 19 czerwca 2010 · dodano: 16.05.2012 | Komentarze 0

WEEKENDOWA WYPRAWA TANDEMEM Z KIELC DO KAZIMIERZA DOLNEGO

Lato 2010 roku zaskoczyło nas niebywale wysokimi temperaturami, do których my jako mieszkańcy szerokości geograficznej o niezbyt przyjaznym klimacie przejściowym nie jesteśmy przygotowani. Ale przynajmniej producenci wiatraków nie narzekali zapewne na obroty, gdyż wielu moich znajomych tak jak my ratowało się zapewne tym sprytnym urządzeniem. O ile w ciągu dnia upał stal się nieznośny dla zwykłego zjadacza chleba o tyle wieczór był z kolei na tyle przyjemny, ze my mając własny, mały ogród przesiadywaliśmy z Jarkiem do późna przy ognisku, piekąc kiełbaski i snując plany na wakacyjny urlop i mający się odbyć BB Tour 2010, w którym to mieliśmy wziąść udział. To były niesamowite chwile.I tylko czasami w zabawny sposób przerywał te chwile kot sąsiadów skradający się z ciekawości nowych mieszkańców posesji. Jak się później okazało kociak tak przylgnął do nas, że właściwie większość czasu spędzał u nas. Jak co weekend planowaliśmy naszą wyprawę tandemem zarówno dla treningu jak i turystyki. Tym razem wybór padł na Kazimierz Dolny, który widzieliśmy wprawdzie już ale urok miasteczka i specyficzny klimat co jakiś czas przywodzą na myśl chęć powrotu. Tak też zrobiliśmy. Spakowaliśmy namiot, śpiwory i karimaty i coś na przekąskę. Tandem ruszył a z ust jak zwykle wyszła radosna nutka piosenki Lecha Janerki przerobiona przez nas w ten sposób: ,,flaga na maszt, tandem jest nasz, tandem jest wielce ok, tandem to jest świat"... Szybko zrozumieliśmy, że wyprawa nie będzie łatwa z powodu upału, kiedy w chwili postoju zobaczyliśmy na rozgrzanym asfalcie ślady drobnych kolein jakie zrobił nasz rower. Jazda mimo wszystko wydawała sie być płynna. Przynajmniej na początku, ale potem coraz częściej musieliśmy zatrzymywać się by uzupełnić wodę. Mijając Bałtów zaciekawił nas naturalnie park dinozaurów, z którego Bałtów jest znany, ale czas nie pozwolił nam na ewentualne zwiedzanie. Jeszcze bardziej zaskakującą atrakcją był spływ jaki urządzano na pobliskiej rzece.

Samo zaś miasteczko do złudzenia przypominało jedno z miasteczek na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, wcięte jakby w uroczy wąwóz skalny i ciągnące się długą wstążką. Zdziwiona byłam szczerze, że tak bliska okolica nie jest mi znana i ze dopiero teraz odkrywam uroki takich zakątków, które są przecież regionem świętokrzyskim a więc na wyciągnięcie ręki. Kiedy wreszcie dotarliśmy do Wisły czekała nas przeprawa promem, ale jednocześnie coraz bliżej zdawaliśmy się być upragnionego celu. Oczekiwanie na prom i cała przeprawa znacznie opóźniły nasze dotarcie do Kazimierza. Ale to nie koniec wrażeń bowiem mijaliśmy wiele terenów popowodziowych, a m.in. jedno z najbardziej poszkodowanych miasteczek jakim był Wilków. Wstrząsające obrazy malowały nam się przed oczami. Wokoło masę domów było albo w rozbiórce, bądź to w remoncie. Domy nosiły jeszcze ślady wody, które ku naszemu zaskoczeniu sięgały wyraźnie do drugiego piętra. Bardzo żal było patrzeć na ten ogrom ludzkiej krzywdy. Całe połacie sadów też były zmarnowane. Nie mogłam patrzeć na malutkie drzewka owocowe całkowicie uschnięte z powodu zalegającej wody. Nie próbowaliśmy sobie nawet wyobrazić co przeżyli ludzie mieszkający w tych wioskach. Mogliśmy tylko im współczuć i zastanowić się nad tym jak wiele my mamy bo mamy zdrowie, rowery i dom z ogródkiem i kotem... W drodze do Kazimierza zatrzymaliśmy się przed kolejnym sklepem by zaopatrzyć się w wodę. Bardzo mnie ubawił widok tego dziwnego obiektu, żywcem z PRL-u. Nie myślałam, że jeszcze kiedyś będę się ratowała chłodną wodą w tak odległym naszym czasom miejscu. Brakowało tam jeszcze oranżady w torebkach ze słomką i mleka w butelce (hihih). Do Kazimierza Dolnego dotarliśmy późnym popołudniem i od razu poszukaliśmy noclegu.Wybraliśmy na tę okazję pole namiotowe przy restauracji umieszczonej w będącym niegdyś spichlerzu.Było to bardzo atrakcyjne miejsce z dość dobrym sanitarnym zapleczem, a dodatkowo położone w ładnym zadrzewionym miejscu nad samą niemalże Wisłą.

Sam jednak namiot zdecydowaliśmy, że rozbijemy dopiero wieczorem by mieć wiecej czasu na pobyt w samym rynku. Najzabawniejsze, że dojeżdżając do samego Kazimierza Dolnego złapała nas ulewa, krótkotrwała ale dość gwałtowna. Cali przemoczeni udaliśmy się na obiad do pobliskiej restauracji. Potem kawka, rozprostowanie nóg i ruszyliśmy z aparatem fotograficznym w kierunku rynku. Błyskawicznie wpadłam na pomysł pójścia na stary, uroczy targ mieszczący się tuż za Kamienicą Przybyłów w pobliżu żydowskich jatek. W dalszej kolejności zwiedziliśmy Klasztor Reformatów. Na przeciwległym do Fary wzgórzu wzniesiony został klasztor Reformatów. Wzniesienie to nosi nazwę Góry Plebaniej, która swą nazwę wywodzi od miejsca zamieszkania proboszcza. Barokowy ołtarz pochodzi z II połowy XVII wieku i jest dziełem artysty z Puław, T. Hoffmana. Ołtarz jest dwustronny, po drugiej stronie znajduje się chór zakonny. W ołtarzach bocznych umieszczone są obrazy św.Antoniego, dzieło W. Jaszczołda, ucznia M. Bacciarellego oraz patrona zakonu św.Franciszka z Asyżu. W krużgankach zakonu znajduje muzeum, w którym zobaczyć możemy stare księgi, obrazy, zbiory numizmatyczne i wiele innych interesujących eksponatów. W ołtarzu głównym znajduje się XVII-wieczny słynący łaskami obraz Zwiastowanie pędzla miejscowego malarza Stanisława, który wzorował się na miedziorycie holenderskiego twórcy Hendricka Goltziusa. Po zwiedzeniu klasztoru udaliśmy się na pobliską Górę Trzech Krzyży skąd roztaczał się niesamowity widok. Trzy nawiązujące do Golgoty krzyże postawiono w 1708 roku. Miały one upamiętniać liczne ofiary zarazy morowej, która miała miejsce na tych terenach. Kiedy znużenie lekko dało się we znaki, uznaliśmy to za najlepszy moment by poleniuchować w jednej z mieszczących się nad Wisłą knajpek. I oczywiście daliśmy się ponieść błogiej, leniwej atmosferze nadchodzącego wieczoru. Leniwie popijając chłodne piwko chłonęliśmy widok zachodzącego słońca i spokój łagodnego nurtu rzeki. Żartowaliśmy sobie jak dzieci. Kiedy nastał rzeczywiście wieczór jasnym stało się, że trzeba wracać na pole namiotowe i rozbić namiot. Przygotowanie namiotu poszło Jarkowi bardzo sprawnie i zadowoleni choć zmęczeni podróżą, upałem i pełni wrażeń, po orzeźwiającym prysznicu ulokowaliśmy się w namiocie. Pole namiotowe nie było zatłoczone, a wręcz przeciwnie. W sąsiedztwie zaledwie trzy namioty i wydawać mogło się że nic nie jest wstanie zakłócić ciszy i spokoju. Ale myliłam się. Jarek bardzo szybko zasnął a ja zazdrościłam mu bowiem dla mnie noc była już nie tak przyjemna. Do późnych godzin nocnych w znajdującej się na terenie pola namiotowego restauracji odbywała się głośna impreza. Śpiewom, śmiechom i muzyce nie było końca. Tego w ,,scenariuszu nocy" nie przewidziałam.No cóż, były jednak wakacje i ludzie chcieli się bawić. Koniec końców zasnęłam a poranek wbrew moim przewidywaniom nie był ciężki. Wyspani, wypoczęci zwinęliśmy namiot i śpiwory i udaliśmy się na kawę w środku malowniczego rynku. Ciężko było rozstać się z pełnymi uroku kamieniczkami i senną, bajkową atmosferą Kazimierza jakby żywcem wziętą z opowiadań Dickensa. Zdecydowaliśmy się jednak ruszyć, aby jednak urozmaicić sobie dzień przeprawiliśmy się promem przez Wisłę i pojechaliśmy na Zamek w Janowcu. Położony na wysokiej skarpie lewego brzegu Wisły renesansowy zamek w Janowcu to wspaniała i tajemnicza budowla. Przez lata był to jedyny prywatny zamek w Polsce Ludowej! Zamek jest olbrzymi, w czasach świetności miał 7 wielkich sal i 98 pokoi - wielkością dorównywał Wawelowi. Z jego murów roztacza się rozległy widok na dolinę Wisły, a jakby tego było jeszcze mało - zamieszkuje go najprawdziwszy duch Czarnej Damy.Pierwszy zamek w Janowcu, usytuowany przy obecnym dziedzińcu wschodnim, zbudowali w latach 1526-37 Piotr Firlej i jego syn. W czasach późniejszych był on wielokrotnie rozbudowywany, tak że ostatecznie przybrał kształt nieregularnego wieloboku, zbliżonego do trójkąta. W połowie XIX wieku zamek zaczął popadać w ruinę. Od początku lat 90-tych XX wieku w zamku trwają prace konserwatorskie, w wyniku których został on częściowo odbudowany.W odbudowanej części murów mieści się sympatyczna kawiarnia oraz małe muzeum z ciekawą ekspozycją przedstawiającą historię zamku - makiety budowli, portrety kolejnych właścicieli, szkice architektoniczne, fotografie, trochę mebli i strojów. W parku, w pewnej odległości od zamku, Muzeum Nadwiślańskie z Kazimierza Dolnego zorganizowało skansen - dworek ziemiański, spichlerze, sprzęt rybacki i inne tego rodzaju obiekty. Powrót do Kielc raczej był niespieszny bowiem czasu mieliśmy wystarczająco.Problemy jednak zaczęły się gdy nasza droga zamieniła się w zwykły szuter a w końcu w kawałek polnej drogi wiodącej do lasu, czy któż tam wie dokąd. Chwilę było nerwowo ale dzięki szybkiej reakcji Jarka i jego dobrej orientacji w terenie po zapoznaniu się z mapą, znaleźliśmy właściwa drogę, a dalsza część trasy była czystą przyjemnością bowiem wiodła przez spokojne, mało uczęszczane drogi. Pod wieczór dotarliśmy do naszego małego domku pod Kielcami gdzie już w drzwiach plątał się kot i w chwilę potem także szczeniak sąsiadów- Kajtek.Niezatarte do dziś wspomnienia miłego pobytu i trasy z Kielc do Kazimierza oraz drogi powrotnej będą jeszcze nie raz wracały do nas w długie zimowe wieczory. By Jagoda


Kategoria wycieczki